top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Na rynku…

2013-08-26


W środę w Sapporo rozpoczyna się finałowy turniej tegorocznego cyklu World Grand Prix. O triumf w tych prestiżowych rozgrywkach powalczą Brazylia, Chiny, USA, Serbia, Włochy i Japonia. Z tego grona stawiam na Brazylię, ale wcale nie zdziwię się jeśli wygra ktoś inny. W tym samym czasie, kiedy najlepsze zespoły cyklu grać będą w Japonii, nasza reprezentacja wspólnie z Niemkami grać będzie towarzyskie mecze w Berlinie, rozpoczynając tym samym ostatni etap przygotowań do mistrzostw Europy.


Dziesięć lat temu Andrzej Niemczyk ze swoją drużyną sięgnął po historyczny złoty medal mistrzostw Europy. Kiedy nasze panie tak dzielnie walczyły w Turcji, ja byłem wtedy w Miliczu, gdzie rozgrywany był przedsezonowy towarzyski turniej siatkarzy z udziałem Gwardii Wrocław, Stali Nysa, AZS-u Częstochowa i kogoś jeszcze, już nie pamiętam kogo. Pamiętam za to poszukiwanie jakiegokolwiek miejsca, gdzie można było obejrzeć półfinałowe starcie z Niemkami, co ostatecznie się udało i nikomu nie przeszkadzało, że transmisję oglądaliśmy w Eurosporcie z niemieckim komentarzem. Pamiętam jak dzwoniliśmy do Niemczyka po tym meczu i gratulowaliśmy mu awansu do finału, i pamiętam jego słowa – „dajcie spokój, bo my tu jeszcze nic nie wygraliśmy”.

Skończyło się złotem, później było kolejne złoto w 2005 roku, czwarte miejsce w 2007, dalej 2009 rok. Brązowy medal w Łodzi. „Mamy brąz, ale ten brąz jest jak złoto” – krzyczał po ostatniej piłce meczu z Niemkami Tomek Swędrowski komentujący mecz dla Polsatu Sport. Wielkie mecze, pełna hala, ludzkie dramaty… To wszystko w niespełna dwa tygodnie i na koniec ten medal. Medal, który był zwieńczeniem nie tylko ogromnej pracy, ale też determinacji naszych siatkarek i ludzi odpowiedzialnych za prowadzenie zespołu, w tym – a jakże – obecnego selekcjonera naszej narodowej drużyny Piotra Makowskiego.

Dwa lata skończyliśmy mistrzostwa na piątym miejscu, a swoją przygodę z turniejem zakończyliśmy w ćwierćfinale, przegrywając z późniejszym triumfatorem imprezy – Serbią. Byłem wtedy w Belgradzie, a wcześniej podczas eliminacji w Zrenjaninie. I z całą odpowiedzialnością, tak jak napisałem wtedy, tak jeszcze raz napiszę teraz – wynik uzyskany przez zespół trenera Świderka był adekwatny do możliwości tamtego zespołu.

Tutaj na chwilę się zatrzymajmy. Tak wyglądały składy obu ekip podczas spotkania w Belgradzie, dwa lata temu. Polska: Radecka, Skowrońska-Dolata, Okuniewska, Bednarek-Kasza, Kaczorowska, Kosek, Maj oraz Podolec, Jaszewska, Kwiatkowska, Wołosz. Serbia: Nikolić, Ognjenović, Brakocević, Molnar, Rasić, Krsmanović, Cebić oraz Vesović.

A tak wyglądały składy obu drużyn podczas ich ostatniego bezpośredniego starcia w Wuhan, niespełna dwa tygodnie temu. Polska: Radecka, Konieczna, Kąkolewska, Efimienko, Skowrońska-Dolata, Różycka, Maj oraz Wołosz, Kaczor, Sieczka, Martałek, Kasprzyk. Serbia: Brakocevic, Krsmanovic, Molnar, Mihajlovic, Ognjenovic, Rasic, Cebic oraz Bjelica, Zivkovic.

Zwracam uwagę na pierwszą szóstkę. W Serbii w ciągu dwóch lat doszło do jednej zmiany – wiekową Nikolić zastąpiła (tak na marginesie lepsza od niej) Mihajlović. A u nas? Tak abstrahując od faktu, że i tak nie wiadomo jak wygląda wyjściowy skład, to warto zwrócić uwagę, że w ciągu dwóch lat zmieniło się prawie wszystko. W tym trener, który jest od dwóch miesięcy, a taki Terzić w Serbii ponad 12 lat.

Praktycznie co roku, przy każdej większej imprezie międzynarodowej wielu kibiców zadaje sobie pytanie – jak to jest, że wszyscy mogą się zebrać w reprezentacjach w najsilniejszych składach, tylko nie my. Przykładowe Serbki muszą grać w reprezentacji, aby cały czas być na rynku, bo gdzie będą zarabiać pieniądze? W Crvenej Zveździe? Nie! Tylko w zagranicznych klubach – w Rosji, w Turcji, we Włoszech, może we Francji, no i oczywiście w Polsce. Jak to się ma do części naszych zawodniczek, niech każdy odpowie sobie na to pytanie sam.


Marek Magiera



Bình luận


bottom of page