top of page
  • Zdjęcie autoraMarek Magiera

Szczęście…

2013-07-08


Kiedyś, dawno temu, jeden z trenerów przekonywał mnie, że w sporcie pojęcie „szczęścia” nie istnieje. Według niego o zwycięstwach, tudzież porażkach, decydują tylko i wyłącznie umiejętności, ewentualnie ich brak. Ciekaw jestem, czy pan trener po naszych spotkaniach z USA w Katowicach i Wrocławiu dalej będzie bronił swojej tezy?

No bo jak wytłumaczyć to co stało się w tie-breaku w Spodku, kiedy to nieomylny w całym meczu Clark, w decydującym momencie spotkania, praktycznie na wyczyszczonej siatce huknął w… stoisko z hot-dogami i colą, a chwilę później Kuba Jarosz skończył piłkę, której nie miał prawa skończyć, dzięki czemu wygraliśmy piątego seta 18 do 16 i cały mecz 3:2. We Wrocławiu w ostatniej akcji meczu też działy się niewytłumaczalne cuda i też wygraliśmy akcję, której nie mieliśmy prawa wygrać. Jakim cudem Paweł Zatorski podbił atak Matta Andersona pozostanie chyba jego słodką tajemnicą, bo stał w miejscu boiska, w którym… nie powinno być nikogo.

Dobrze. Mieliśmy szczęście, całą furę szczęścia i wciąż jesteśmy w grze o finał Ligi Światowej. Mecze prawdy dla naszego zespołu rozegramy w najbliższy weekend w Warnie z Bułgarami. Musimy te mecze wygrać, i to wysoko, aby pojechać na decydująca rozgrywkę do Argentyny i bronić złota wywalczonego przed rokiem w Sofii. Szczęście będzie nam potrzebne, to prawda, ale trzeba będzie też zaprezentować wysokie umiejętności, tak jak w ubiegłym roku.

Przed potyczkami z Bułgarami jednego jestem pewien – mianowicie tego, że nasi siatkarze nie odpuszczą ani jednej piłki i będą walczyć do ostatniej kropli potu. Dla siebie, ale także dla wspaniałych polskich kibiców, którzy we wszystkich miastach gdzie gościła Liga Światowa stworzyli niezapomniany i wyjątkowy klimat. Katowice, Gdańsk, Wrocław, Bydgoszcz, Łódź – wszędzie tam było rewelacyjnie. Na tym tle warszawski „Torwar” wypadł tak, jak nie przymierzając nasi… piłkarze w ubiegłym roku podczas Euro. Dlatego jeszcze raz to napiszę. Warszawa – jak najbardziej tak. Torwar – w żadnym wypadku. Chyba wszyscy wiedzą, co mam na myśli.

W miniony weekend siatkarze, chcąc nie chcąc, po raz pierwszy chyba, znaleźli się w cieniu tenisistów grających na Wimbledonie. Sam zaraziłem się tym turniejem, i aż głupio się przyznać, ale tylko w lipcu tego roku obejrzałem więcej całych tenisowych meczów, niż przez całe swoje dotychczasowe czterdziestoletnie życie. Nie będę jednak nic pisał o występie naszych reprezentantów w Londynie, bo na tenisie się nie znam. Pewnie, że wiem o co chodzi w tej grze, znam przepisy i potrafię odróżnić Federera od Nadala, czy Woźniacką od Lisicki, ale w żaden sposób nie podejmuję się oceniać ich gry. Jako Polak jestem jednak dumny, że nasi doszli tak daleko i wcale nie przeszkadza mi fakt, że teraz wszyscy będą dyskutować o „slajsach”, „drop szotach”, czy innych „kątowych odbiciach”.

Słowo o Kubocie i Janowiczu. O meczu nie napiszę oczywiście nic, wiadomo jak to się skończyło. Nie mnie jednego ujęło ich zachowanie po spotkaniu, kiedy serdecznie podziękowali sobie za walkę, wyściskali się na oczach wielomilionowej widowni, a na koniec wymienili się koszulkami. To był najpiękniejszy moment Wimbledonu 2013. Wiem, wiem, że po słowach, które teraz napiszę niektórzy pewnie sobie pomyślą, że jestem nienormalny, ale co tam. Marzy mi się, aby w naszym kraju wszyscy ludzie mieli do siebie taki szacunek jaki okazali sobie obaj polscy tenisiści. Można ze sobą walczyć, rywalizować, mieć różne zdania, można się nie lubić, ale trzeba się szanować. W szkole, w pracy, w autobusie, w tramwaju, na ulicy, po prostu wszędzie… W najbliższy weekend na pierwszy plan wracają siatkarze. Bądźmy z nimi podczas spotkań w Bułgarii. Musimy wierzyć!


Marek Magiera

PS. Zastanawiałem się, czy to w ogóle pisać, ale po ilości tweetów jakie otrzymałem, odnoszę wrażenie, że dla niektórych to ważne, dlatego wszystkim pytającym odpowiadam w tym miejscu dlaczego nie tańczyliśmy walczyka w „Spodku”. Ze względów bezpieczeństwa. Kiedyś ten wątek rozwinę, ale już w innym miejscu.

bottom of page