2014-12-08
Kolejny „mój” siatkarz zakończył karierę. Buty na kołku postanowił zawiesić Michał Bąkiewicz. Po raz kolejny okazało się, że metryka to jedno, a zdrowie drugie. Dlatego też Michale drogi zdrowia Ci życzę, bo trenerski chleb, o czym nie raz się przekonasz, wymaga wręcz końskiego zdrowia.
Decyzja „Miśka” mnie nie zaskoczyła, osobiście patrzę na nią z innej strony, być może dlatego, że z Michałem znam się trochę lepiej niż z innymi siatkarzami, a nasze relacje nie ograniczały się tylko i wyłącznie do zawodowych spotkań. I na ich podstawie przyszedł mi do głowy pomysł, który być może kiedyś zrealizuję, bo nie wymaga jakiejś niebywałej inwencji twórczej. Wystarczy jedynie dobra pamięć.
Ostatnio mamy zalew różnego rodzaju publikacji wspominkowych, biografii i tym podobnych historii. Jedne są lepsze, inne gorsze… wiadomo. Chciałem napisać, że niektóre są takie jak książka Janusza Wójcika, ale nie mogę tego zrobić, bo zakończyłem jej czytanie na szesnastej stronie. Nie wiem, może z wiekiem stałem się nieco bardziej wrażliwy na niektóre sytuacje, ale jakoś hasło „panowie, kiełbachy w górę i ładujemy frajerów w kakao” zwyczajnie mnie drażni, a już na pewno nie motywuje jakby chciał jego autor.
Dobra, ale nie o biografii Wójcika chciałem dzisiaj napisać. Wracając do „Bąka” i innych graczy, którzy zakończyli kariery, a z którymi się znam, i mając świadomość, że będzie ich coraz więcej – pomyślałem sobie, żeby o każdym z nich napisać krótką autentyczną historię z życia, niekoniecznie sportowego, ale ze sportem związanego, z takim sportowym tłem. Później wszystko zebrać w całość i wydać w postaci jakiejś książki. Idę o zakład, że byłaby to niezwykle ciekawa lektura. I do tego wesoła.
Chciałbym wam pokazać jakby to mogło wyglądać na przykładzie Michała, ale nie wiem co wybrać. Przez piętnaście lat znajomości trochę takich „dziwnych” sytuacji się uzbierało, a najlepsze są te z ich początku, jeszcze z Częstochowy. Nie wiem, czy „Misiek” je pamięta, ale mi utkwiły w pamięci, gdyż bezpośrednio dotyczyły mnie, mojej żony i mojego syna, który przyszedł na świat 22 marca, czyli dokładnie tak samo jak… Michał. I to jeszcze w dniu, w którym Michał grał mecz (i to grał dobrze) w barwach AZS-u Częstochowa przeciwko Gwardii Wrocław, a ja na tym meczu byłem spikerem.
Zanim jednak mój syn przyszedł na świat, w styczniu odbywał się doroczny Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W znajomej i zaprzyjaźnionej podstawówce urządzana była licytacja różnych dziwnych rzeczy, a ja zostałem poproszony o jej poprowadzenie. Jedna z koleżanek organizująca imprezę zapytała wcześniej, czy jest szansa, żeby całość uświetnił obecnością znany sportowiec. Poprosiłem Michała, ten nie odmówił, pojechaliśmy w trójkę – ja, moja żona i „Misiek”. Było to dla nas wszystkich niezapomniane przeżycie. Dla mnie szczególne, bo po raz pierwszy w życiu prowadziłem licytację, dla Michała chyba raczej też, bo pierwszy raz „robił za gwiazdę”, a rozdając autografy, siedząc obok mojej żony w zaawansowanej ciąży – od wszystkich, którzy podchodzili przyjmował… gratulacje.
– Na początku nie wiedziałem o co im wszystkim chodzi, a jak się kapnąłem, to już było za późno, żeby wszystko dementować – tak podsumował całą sytuację.
Małżonka, kiedy jej opowiedziałem o czym chcę napisać dzisiejszą „Krótką Piłkę” zaczęła się śmiać i całą sytuację podsumowała tak. – Pamiętam, a najlepszą minę miał wtedy jak go ludzie pytali, czy już wie, czy będzie miał syna, czy córkę?
„Misiek” jeszcze raz zdrowia! I dzięki za te 15 lat!
Marek Magiera
Comentários