top of page
  • Zdjęcie autoraMarek Magiera

Satysfakcja z życzeniami

2014-04-14


Dobrze, że nie jestem hazardzistą, bo w miniony weekend wszystko bym przegrał. Uczciwie piszę, że spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie tego, że Resovia dwa razy wygra w Kędzierzynie Koźlu i pozostanie w grze o mistrzostwo Polski. Przed nami piąty mecz w Rzeszowie. Typować się nie odważę, ale jak znam swoje szczęście w tym temacie, to… i tak byłoby na odwrót. Dlatego stawiam na… Nie, nie. Nic z tego.


Dostałem od Was kilka e-maili z pytaniem, co sądzę o powołaniach Antigi. Powtórzę zatem to, co napisałem w oddzielnym tekście na polsatsport.pl, że dla mnie jedyną niespodzianką jest brak niespodzianek. No może jest jedna, zaznaczam – subiektywnie – spodziewałem się powołania dla Daniela Plińskiego. I tyle jeżeli chodzi o nieobecnych. W grupie powołanych dobrze się stało, że znalazło się miejsce dla Dominika Witczaka, bo to idealny przykład, że ciężka praca i codzienna treningowa harówka musi przynieść pożądane efekty. Brzmi to może jak stary wytarty banał, ale taka jest prawda. Wszyscy ci, którzy decydują się w życiu iść drogą, niekoniecznie prowadzącą na skróty, muszą sobie zdać sprawę z faktu, że dojdą do celu, tylko może to potrwać trochę dłużej, niż mogłoby się na początku tej drogi wydawać. Ale jak się już dojdzie, to satysfakcja jest ogromna, wierzcie mi, ale wiem coś na ten temat.

Na koniec, bo to ostatni felieton przed Wielkanocą (następny wyjątkowo we wtorek, po świętach), tak trochę „ z życzeniami” dla wszystkich Czytelników, których tradycyjnie pozdrawiam i cieszę się, że z roku na rok jest ich coraz więcej, aby w swoim życiu spotykali na swojej drodze tylko i wyłącznie takich ludzi jakich ja spotkałem w niedzielę na linii mety Orlen Warsaw Marathon. Już kiedyś pisałem, że jestem pod wrażeniem tych wszystkich biegaczy amatorów, a przede wszystkim ich zachowania. Z niedzieli kilka sytuacji znów pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Dziękowanie sobie za bieg, przybijanie piątek na mecie, ściskanie się, to dla tych ludzi norma. Ale zdarzają się sytuacje nieszablonowe, niespotykane, które dają – jak to mawia ostatnio mój syn – prawdziwego powera.

Ja tak miałem, stojąc z mikrofonem w ręce na linii mety, mniej więcej w 5 godzinie i 30 minucie biegu, kiedy do „kreski” docierała kolejna grupka biegaczy. Jednego z nich – dosłownie pięćdziesiąt metrów przed końcem – zaczęło tak jakoś dziwnie na boki brać, aż w końcu, ze zmęczenia się przewrócił. Natychmiast ruszyli do niego ratownicy medyczni, ale jeden z biegaczy nie pozwolił im na interwencję. Podniósł z ziemi swojego kolegę maratończyka, następnie wziął go na ręce i przeszedł z nim za linię mety. Od razu dodam, że obaj panowie kompletnie się nie znali.

Zawodnik, który zasłabł tuż przed metą, szybko został postawiony przez służby medyczne na nogi. Ciężko słowami opisać jego radość, kiedy siedział na specjalnym leżaku w punkcie medycznym i wpatrywał się w medal, który dostał za ukończenie biegu.

Zdrowia i wszystkiego dobrego!


Marek Magiera

bottom of page