2012-11-26
Czasami się zastanawiam, czy wybierać sobie jakiś konkretny jeden temat, czy może zająć się kilkoma historiami na raz… Dzisiaj jest akurat taki dzień, że warto poświęcić po klika zdań paru zagadnieniom, bo w minionym tygodniu jednak sporo się wydarzyło. Dlatego będzie trochę dłużej niż zwykle. Europejskie puchary siatkarzy, Liga Mistrzów, PlusLiga, powrót do gry Piotrka Gruszki i… jeszcze coś, ale o tym w małym suplemencie na koniec.
Zaczynamy od siatkarskich Pucharów.
Skra wygrała w Moskwie 3:1 z Dynamem. Kolejny raz świetnie zagrał Aleksandar Atanasijević. Szczerze przyznam, że jestem pod wielkim wrażeniem jego dyspozycji. Dzisiaj nie mam na to zbyt wiele czasu, ale kiedyś – w niedalekiej przyszłości – osobny tekst poświęcę właśnie temu zawodnikowi i procesowi jego sportowego dojrzewania, bo coś mi się wydaję, więcej – nawet jestem o tym przekonany, że jest to modelowy przykład wprowadzania młodego i niezwykle utalentowanego zawodnika do poważnego, seniorskiego sportu.
Resovia i ZAKSA znów przegrały swoje mecze, ale w porównaniu z pierwszymi starciami – odpowiednio z Cuneo i Trentino – poprawiły się, i to wyraźnie. Szczególnie ZAKSA, która była naprawdę blisko zdobycia punktu, albo nawet punktów, w starciu z najlepszym klubowym zespołem świata. Resovia w jednym z setów udowodniła, że potencjał ma naprawdę duży, tylko na razie – w perspektywie całego meczu – nie wiadomo dlaczego nie potrafi go wykorzystać.
W Lidze Mistrzyń mieliśmy drugi odcinek rywalizacji polsko-azerskiej. Zaczął zespół z Dąbrowy Górniczej, który wygrał u siebie z Azerailem 3:2, mimo iż przegrywał już 0:2. Brawo!
Blisko wygrania meczu był zespół z Muszyny, ale ostatecznie po tie-breaku przegrał z Lokomotivem. Po takich meczach zawsze mam mieszane uczucia, bo z jednej strony widać było ogromną wolę walki i ambicję, z drugiej zaś – tablicę wyników, a na niej w konsekwencji wynik, mimo zdobycia punktu, niezadowalający.
Porażkę zanotowały też mistrzynie Polski z Sopotu, które uległy Rabicie 1:3. „Atomówki” – podobnie jak u panów ZAKSA – bliskie były sprawienia niespodzianki, ale niestety poległy. Trochę na własne życzenie…
Teraz PlusLiga.
Ciekawa kolejka. Tie-breaki w Gdańsku, Jastrzębiu i Kędzierzynie Koźlu. Przy tym ostatnim mieście musimy się na chwilę zatrzymać. ZAKSA podejmowała AZS Częstochowa i – niestety dla mnie i mojego pokolenia – mecz ten przeszedł zupełnie bez echa. Tak jak piątkowe spotkanie w piłkarskiej ekstraklasie Legia – Widzew. Kiedyś, i to całkiem niedawno były to klasyki, wizytówki naszych najpopularniejszych lig – piłkarskiej i siatkarskiej, mecze którymi interesowały się nawet niemające zielonego pojęcia o sporcie, teraz bez urazy – gospodynie domowe. I tak wiecie co sobie myślę? Mimo wieloletnich sporów, animozji itd., odnoszę wrażenie, że kibicom Legii potrzebny jest silny Widzew Łódź, a kibicom ZAKSY silny AZS Częstochowa. Po to, aby spotkania między tymi drużynami, znów były czymś więcej niż tylko meczami. Nie wiem jak wam, ale tego bardzo mi brakuje.
„Piotrek Gruszka niech żyje, niech żyje, niech żyje…”. Ha, ha, ha. Pamiętacie to jeszcze? Ja pamiętam doskonale i bardzo się cieszę, że Piotrek wraca do gry. Już kiedyś pisałem, że mam do Piotra ogromną słabość, więcej – uczciwie przyznaję, że jestem wielkim fanem tego siatkarza i znów mocno trzymam kciuki. Jestem przekonany, że przyjście Gruszki do Olsztyna może tylko pomóc temu zespołowi i to na wielu płaszczyznach, głównie na tej niewidocznej dla szarego kibica, a związanej z funkcjonowaniem drużyny na co dzień, choćby podczas zwyczajnych treningowych zajęć.
Piłka nożna i „Lewy”.
Robert Lewandowski dał w ostatnim tygodniu show dwa razy. Najpierw w Lidze Mistrzów, kiedy strzelił dwa gole Ajaksowi, później w Bundeslidze, kiedy zaliczył dwa kolejne trafienia w ligowym meczu z Mainz. Dziwi mnie, że niektórzy ludzie zastanawiają się, dlaczego „Lewy” nie trafia tak regularnie występując w reprezentacji Polski? Naprawdę trudno znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie?
Na koniec zima i Małysz.
Przez ostatnie dziesięć lat, może nawet trochę więcej, cała Polska żyła inauguracją zimowego sezonu i pierwszym konkursem skoków narciarskich. Trochę z tym konkursem chyba przesadziłem, bo to nie on był najważniejszy. Najważniejszy był Małysz. W sobotę pan Adam wystąpił w roli współkomentatora konkursu w Lillehammer w Eurosporcie. I tak jak kiedyś skakał, tak teraz opowiada o skokach. Bez żadnego nadęcia, bez „wietrznych” teorii mówiących np. o „podprogowej sile zewnętrznej”… Po prostu, dla Małysza, albo ktoś skoczył dobrze, albo źle. I tyle. A od siebie dodam tylko, że znów wszyscy trafili z formą na inaugurację, tylko nie Polacy. I oczywiście żaden z nich nie wie dlaczego.
Marek Magiera
Comments