2012-05-21
No to zaczęło się. Kto jak kto, ale siatkarski kibic nie ma prawa narzekać na nudę. Koniec rozgrywek ligowych, to początek transferowej karuzeli, która kręci się w najlepsze i tak będzie jeszcze przez kilka dobrych tygodni. Wreszcie inauguracja sezonu reprezentacyjnego. Za nami pierwszy weekend zmagań w Lidze Światowej. O nim za chwilę, na początek o niekończącej się historii pt. Mariusz Wlazły, a reprezentacja Polski.
Kiedy nasi siatkarze przymierzali się do lądowania w Toronto, w miniony wtorek, na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej wystąpili wspólnie – Prezes PZPS Mirosław Przedpełski, Prezes Skry Bełchatów Konrad Piechocki i siatkarz Mariusz Wlazły. Pomysłodawcy konferencji (ciekaw jestem, kto to był?) postanowili wyjaśnić, dlaczego w składzie reprezentacji Polski nie ma Mariusza Wlazłego. Głos zabrali prezesi, zabrał też sam zawodnik, który udzielając wywiadu stacji Polsat Sport sprawę zamknął jasnym przekazem stwierdzając w pierwszym zdaniu, że nie ma go w kadrze, bo... nie dostał powołania.
Abstrahując od wszystkiego, co wydarzyło się dotąd wokół „sprawy Wlazłego” chciałbym zapytać, czy naprawdę trzeba zwoływać konferencję prasową, aby wyjaśniać tego typu historie? Każdy z nas, kibic, dziennikarz, komentator, może – a nawet powinien mieć – własne zdanie na temat przydatności do gry w reprezentacji Polski poszczególnych zawodników. Ostateczną decyzję i tak przecież podejmuje kto inny, konkretnie selekcjoner, w tym przypadku Andrea Anastasi. I ze swoich decyzji nie musi się nikomu tłumaczyć, bo nie od dziś wiadomo, że najlepszym adwokatem trenera jest wynik. A Anastasi, na razie – i oby jak najdłużej – te wyniki ma.
Co do Wlazłego... Już dawno napisałem w „Krótkiej Piłce”, że Mariusz, to zdecydowanie polski atakujący numer jeden i zdania nie zmieniam. Napisałem też kiedyś, że w kadrze, co by się nie działo powinni grać najlepsi i koniec. Muszę jednak wytłumaczyć pojmowanie przeze mnie słowa „najlepszy”, bo w moim odczuciu, wcale nie musi to oznaczać, że ten numer jeden jest akurat najlepszy. Konkretnie rzecz biorąc, chodzi o to, że każdy trener chce mieć najlepszą z możliwych drużynę, co niekoniecznie musi już oznaczać, że będą w niej występować gracze – teoretycznie, bo to zawsze będzie opinia subiektywna – najlepsi na swoich pozycjach. Będą tam zawodnicy, którzy pasują do koncepcji, charakterystyki grupy, czy sposobu gry drużyny, do tego zaakceptują pewne wewnętrzne postanowienia i którzy stworzą do tego odpowiednią atmosferę. I na tym weryfikacja przydatności do zespołu w zasadzie się kończy. Celowo nie piszę tutaj o umiejętnościach, bo każdy z kadrowiczów ma je wystarczająco wysokie, aby ten – najbardziej banalny warunek spełniać.
Reasumując temat, i nie za bardzo wnikając w szczegóły, dobrze się stało, że Mariusz Wlazły jednoznacznie zadeklarował, że chce występować w drużynie narodowej i dobrze się stało, że odbył szczerą rozmowę z trenerem Andreą Anastasim.
Na koniec Anastasi (cytat za artykułem umieszczonym w portalu siatka.org): - Niestety, powrót Mariusza jest niemożliwy. Po pierwsze jest już za późno. Wlazłego nie ma w składzie na Ligę Światową oraz igrzyska olimpijskie i nie da się tego zmienić. Takie są przepisy. Po drugie, to nie byłoby w porządku wobec innych chłopaków. Jak miałbym powiedzieć teraz komuś, kto był z drużyną na dobre i złe, że musi ustąpić miejsca zawodnikowi, którego z nami nie było? To by zniszczyło ducha drużyny. Uważam, że to definitywny koniec sprawy Wlazłego - powiedział Anastasi.
Teraz dwa słowa o inauguracji tegorocznej Ligi Światowej. Tak jak pisałem już wcześniej, pierwsze mecze nie są w żadnym wypadku wykładnikiem możliwości poszczególnych ekip. Widać gołym okiem, że priorytetem dla wszystkich są Igrzyska Olimpijskie, a dla tych, którzy jeszcze do Igrzysk się nie dostali, a mają taką szansę - turnieje kwalifikacyjne do najważniejszej sportowej imprezy czterolecia.
Naszym chłopakom należą się brawa i słowa uznania za zwycięstwo z Brazylią 3:2. Przeczytałem gdzieś opinię, że – tu cytat – „znowu się sfrajerzyliśmy, bo powinno być 3:0”. Nie zgadzam się z tą opinią. Jak mawia jeden z moich ulubionych siatkarzy, Brazylia, to nie są ogórki i w jakim składzie by nie grali, zawsze zwycięstwo z nimi będzie smakować wyjątkowo. A my chyba coś na ten temat wiemy, wszak w oficjalnym meczu, ta sztuka udała nam się po raz pierwszy od 2002 roku. Zwycięstwa na inaugurację Ergo Areny tutaj nie liczę, bo był to mecz towarzyski, a momentami nawet... rozrywkowy.
Szkoda porażki z Finlandią, ale takie rzeczy na początku sezonu mają prawo się zdarzyć. Krótki okres przygotowawczy, raptem trzy gry kontrolne z Australią, w tym jeden oficjalny towarzyski mecz, to jednak trochę mało, aby przygotować w miarę równa formę. Zwycięstwo z Kanadą pozwoliło nam wygrać turniej i objąć przodownictwo w tabeli naszej grupy. W tym meczu wspaniały wynik uzyskał Zibi Bartman, który zdobył dla naszego zespołu 31 punktów.
Za dwa tygodnie Liga Światowa zagości w Polsce, wszyscy spotkamy sie w katowickim Spodku. W najbliższy weekend wybieram się do Szczecina, gdzie podczas charytatywnej imprezy na rzecz hospicjum w siatkówkę zagrają – oprócz siatkarek i siatkarzy oczywiście – między innymi skoczkowie narciarscy. Ciekaw jestem jak sobie poradzą, o czym z przyjemnością napiszę za tydzień. Aha, w Szczecinie ma być też Mariusz Wlazły. Spróbuję namówić go na jakąś dłuższą rozmowę...
Marek Magiera
Commentaires