top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Nic nie musimy!

2012-07-23


No to jeszcze parę dni i się zacznie... Igrzyska Olimpijskie w Londynie i turniej siatkarski. Szczerze przyznam, że z tego wielkiego święta sportu interesuje mnie tylko ten turniej i występ naszej reprezentacji. Oczywiście będę się cieszył z każdego medalu uzyskanego przez naszych reprezentantów i wszystkim będę kibicował, ale najmocniej będę ściskał kciuki za siatkarzy. W tym miejscu pewnie nie muszę pisać dlaczego.

Marzę o tym medalu od lat, wszyscy o nim marzymy. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie mam wielkiego ciśnienia na złoto, tylko po prostu medal. Będzie brąz – rewelacja, srebro – fantastycznie, złoto - ... dopowiedzcie sobie sami. A jak medalu nie będzie? Trudno. Nic się nie stanie. Każdy z nas wstanie następnego dnia i wyglądając przez okno swojego domu zobaczy te same drzewa, te same ulice, to samo niebo. Wiem, że to banał, ale to tylko sport. Czasami o powodzeniu decyduje jeden drobny, wcześniej niezauważalny szczegół, jedna jedyna akcja, jedna decyzja sędziego, jeden błąd. To samo działa w drugą stronę przy odrobienie szczęścia. Do czego zmierzam. Po prostu chciałbym, aby wszyscy którzy kibicują siatkarzom usiedli przed telewizorami z przeświadczeniem, że ludzie którzy są w tej drużynie, zrobią wszystko, aby dać nam satysfakcję ze swojego występu. Chciałbym też, aby wszyscy mieli świadomość, że nasi siatkarze chcą i potrafią, ale nic nie muszą.

Praktycznie od zawsze, przy okazji dużych siatkarskich imprez, wracamy pamięcią do lat siedemdziesiątych i naszej Złotej Drużyny prowadzonej przez legendarnego trenera – Huberta Jerzego Wagnera. Mistrzostwo Świata wywalczone w 1974 roku i dwa lata później olimpijskie złoto – to wyniki, które w kronikach polskiego sportu, nie tylko siatkówki, zapisały się złotymi zgłoskami. Do tych osiągnięć próbowały się zbliżyć reprezentacje prowadzone przez zagranicznych szkoleniowców. Drużyna Raula Lozano wywalczyła w Japonii na Mistrzostwach Świata 2006 srebrny medal, ale udział w Igrzyskach zakończyła już poza strefą medalową, tu warto przypomnieć, pomimo znakomitej gry. Daniel Castellani i jego zespół wywalczył w 2009 roku Mistrzostwo Europy, ale z mistrzostw świata we Włoszech wrócił dosłownie z niczym, mimo iż sami zawodnicy zapowiadali walkę o złoto. Teraz przed swoją szansą stanie Andrea Anastasi i jego podopieczni. Pod wodzą Włocha, biało-czerwoni wywalczyli przed rokiem pierwszy, historyczny brązowy medal Ligi Światowej, później brąz na Mistrzostwach Europy, wreszcie – zajęli drugie miejsce w Pucharze Świata – uzyskując olimpijską kwalifikacje. W tym roku, Anastasi i spółka wygrali Ligę Światową i są na znakomitej drodze, aby nasz sen o medalu, a nawet olimpijskim złocie, wreszcie – po 36 latach oczekiwania – znów się spełnił.

Za nami Memoriał Huberta Jerzego Wagnera. Nie chciałbym pisać o sprawach stricte sportowych, bo to nie ma sensu. Wygraliśmy trzy mecze i... dobrze. Graliśmy jak graliśmy, bez takiego polotu jak chociażby w Sofii, ale każdy kto dotknął sportu ręką, a nie tylko oczami, doskonale wie, że forma zawodników, to pokłosie ich codziennego wysiłku treningowego. Rozmawiałem na ten temat z Michałem Winiarskim, w sobotę przed południem, kiedy zobaczyłem go ledwo stojącego na nogach przed halą w Zielonej Górze. Okazało się, że był po dwugodzinnym treningu w siłowni, podobnie zresztą jak i pozostali jego koledzy z zespołu. Przypomnę tylko, że cztery godziny później, Winiar i spółka wyszli na boisko, aby rozegrać mecz z Niemcami.

Lubię Memoriał Wagnera z kilku powodów, także, a może nawet przede wszystkim, z tych towarzyskich. Rozmowa z naszymi starymi mistrzami to czysta przyjemność. Skromność, pokora, otwartość. Piszę o tym dlatego, że każdy z nich, z osobna, mógłby nosić głowę wysoko w chmurach, ale tego nie robi. W przeciwieństwie do innych znanych naszych sportowców, którzy potrafią się pochwalić, że w przysłowiowym meczu z Barceloną, przegranym 0:4, trafili piłką w słupek. Ot, taka różnica...

W Zielonej Górze mieliśmy starych mistrzów na widowni i młodych, może mistrzów, na boisku. Wspólnie ze znajomymi zastanawialiśmy się, czy w ogóle można porównać reprezentacje Wagnera i Anastasiego? Można próbować, ale to zadanie karkołomnie i z góry skazane na niepowodzenie. W sporcie – cztery lata, to okres niewyobrażalnie od siebie odległy, a co dopiero powiedzieć o blisko czterech dekadach. Wtedy wszystko było inne, począwszy do strojów i piłek, którymi rozgrywano mecze, poprzez ustawienie zawodników na boisku, taktykę samej gry, wreszcie po przepisy rozgrywania spotkań. Inny był sposób kwalifikacji do mistrzowskich imprez, zupełnie inaczej wyglądała turniejowa drabinka. Nie da się też porównać i przyłożyć do siebie według jednego klucza także graczy występujących na poszczególnych pozycjach. No bo jak tu zestawić choćby rozgrywających – Gościniaka i Gawłowskiego z Zagumnym i Żygadłą. Ci pierwsi nie mieli czasu praktycznie na nic, gdyż już pierwsze odbicie piłki od bloku zaliczane było jako zagranie drużyny. Gdzie znaleźć odpowiednik w drużynie Anastasiego dla Tomasza Wójtowicza, czy Edwarda Skorka? Najbliżej podobieństwa wydaja się być Ryszard Bosek i Michał Winiarski – ale to i tak podobieństwo mocno naciągane, chociaż Bosek twierdzi, że gdyby wziąć pod uwagę numer buta, to może i tak być.

Jedno co się nie zmieniło, i co śmiało możemy porównać, to trening. Nie chodzi tutaj oczywiście o jego formę i specyfikę, bo to też dwa światy, ale o jego intensywność i przy okazji skuteczność. Złota Drużyna wylewała hektolitry potu na zgrupowaniach i tak samo jest z drużyną Anastasiego. Oby na Igrzyskach i mistrzostwach świata – były też takie same wyniki.

Na koniec, bo coś się dziś rozpisałem, trzy rzeczy.

Po pierwsze, wszystkim którzy byli w Zielonej Górze na Memoriale chciałbym serdecznie podziękować za stworzony klimat. Już rok temu pisałem, że zakochałem się w tym miejscu i tutaj nic się nie zmieniło.

Po drugie nasza przesławna A2, to prawdziwy cud. W ubiegłym roku jechałem z Warszawy do Zielonej Góry prawie siedem godzin, teraz wystarczyły trzy z przysłowiowym haczykiem.

Wreszcie po trzecie, chciałem napisać o rzeczy, której w całym swoim życiu jeszcze nigdy nie widziałem. Trener reprezentacji Niemiec, Belg Vital Heynen (który od czasu, kiedy został trenerem Noliko Maaseik strasznie mnie wkurzał swoim zachowaniem na meczach i poza nimi też) zaimponował mi jak mało kto. Został w hali po treningu swojego zespołu i czekał na zawodników, którzy byli jeszcze w szatni. W tym czasie, chłopcy z miejscowego zielonogórskiego klubu, którzy podawali na turnieju piłki weszli na boisko, aby trochę potrenować. Ich zajęciom przyglądał się Heynen, po czym nagle zdjął bluzę dresową, wszedł na boisko i... poprowadził im zajęcia pokazując jak poruszać się po boisku i zwracając szczególną uwagę na technikę odbicia piłki.. Jednak fajny facet z tego Vitala, prawda?

Marek Magiera

Comments


bottom of page