2017-08-28
Czwartek miałem wyjątkowo pracowity. Najpierw wspólnie z Beatą Cholewińską byłem współgospodarzem poranka w Polsat News, później miałem kilka poumawianych spotkań, wreszcie próbę generalną Ceremonii Otwarcia Mistrzostw Europy, potem samą Ceremonię i Mecz Otwarcia. Wszystko to na Stadionie Narodowym. Od 5.00 rano do 23.00. W zasadzie bez przerwy.
Na nogach byłem prawie 22 godziny, bo żeby dojechać na Narodowy musiałem wstać kwadrans przed czwartą. Zasnąłem gdzieś tak po pierwszej, bo adrenalina i wrażenia z całego dnia trzymały mnie dość mocno. Trzy lata temu było identycznie. Ten sam schemat dnia, ten sam program. Też poranek, później próby, otwarcie i mecz. Nawet wynik i czas trwania meczu był taki sam, tyle tylko, że w tym roku wygrali nie ci co wtedy. I to była w zasadzie jedyna różnica w porównaniu z otwarciem Mundialu.
Organizacyjnie wszystko wyszło OK. Dwie zwrotki Mazurka Dąbrowskiego to była prawdziwa petarda. Francuska L'equipe właśnie od tego wydarzenia rozpoczęła swoje internetowe wydanie. A to naprawdę rzadkość, bo o siatkówce we Francji mówi się niewiele i w zasadzie tylko wtedy, kiedy Trójkolorowi coś wygrają. Odniosłem też wrażenie, że w tym roku momentami na trybunach było głośniej niż trzy lata temu, ale być może to tylko takie złudzenie.
Co do spraw stricte sportowych, to niestety sprawdziły się czarne scenariusze. Zagraliśmy po prostu słabo i tyle. Nie było też w drużynie gościa, który w trudnym momencie pociągnąłby zespół. I nie chodzi mi tutaj o kogoś, kto krzyczałby do kolegów, mobilizował, tylko o kogoś, kto zdobyłby kilka punktów z rzędu, wygrał jakąś spektakularną akcję, zdobył jeden, czy dwa punkty bezpośrednio z zagrywki. Napiszę tak - zabrakło takiego Kurka z meczu z Finlandią. O, to chyba dobre porównanie.
Na Narodowym przez chwilę zrobiło się też sentymentalnie, kiedy na jednej trybunie można było zobaczyć Mariusza Wlazłego, Pawła Zagumnego, Mateusza Mikę, Andrzeja Wronę, Łukasza Żygadłę, czy pełniących swoje nowe obowiązki reporterów Polsatu Sport - Łukasza Kadziewicza i Krzyśka Ignaczaka. Swoją drogą, poszukać tu jeszcze jednego przyjmującego - o, był też Sebastian Świderski - przyznacie, byłaby to całkiem niezła drużyna.
Dziś gramy w Gdańsku z Estonią. Trzeba to wygrać i tyle. Tak samo jak w sobotę z Finlandią. Po to, aby w dobrych nastrojach pojechać na dalszą batalię do Krakowa. To jest turniej, tutaj styl nie ma większego znaczenia. Za dwadzieścia parę lat będzie się pamiętało tylko tych co stanęli na podium, o stylu nikt nie będzie dyskutował.
Na koniec dwa słowa o kibicach z Finlandii i Estonii, którzy licznie przybyli do Gdańska i którzy świetnie się bawią. Dla niektórych z nich siatkówka to znakomity dodatek do dobrej zabawy. O Finach bawiących na Monciaku krążą już legendy. Estończycy też mają fantazję o czym przekonałem się jadąc do hali w sobotę, kiedy grupa tak mniej więcej czterdziestu kibiców kierowała ruchem... na rondzie.
Marek Magiera
Commenti