2014-06-23
Już kiedyś pisałem, że jestem szczęściarzem, bo mam przyjemność zawodowo podróżować po całym świecie i być bardzo blisko najważniejszych sportowych wydarzeń. Oczywiście, w związku z tym, mam też przyjemność oglądać na co dzień największe sportowe obiekty, od stadionów po hale sportowe. Wierzcie mi, ale parę w życiu już widziałem, natomiast żaden z nich nie zrobił na mnie tak kolosalnego wrażenia jak Arena Kraków.
Rok temu widziałem profesjonalną wizualizację tej hali, dlatego też z wielką ciekawością jechałem do Krakowa i zastanawiałem się, czy wszystko będzie wyglądało tak samo jak na komputerowym obrazku. I tak wygląda! Może nawet lepiej, bo jednak przestrzenne spojrzenie na taki obiekt dodaje jeszcze odrobiny magii, której próżno szukać na ekranie laptopa.
Do Areny Kraków przyjechałem pięć godzin przed meczem, kiedy była jeszcze pusta. Stojąc na boisku i rozglądając się dookoła nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z czymś – dosłownie i w przenośni – naprawdę wielkim. Spacer po trybunach minął wyjątkowo szybko, być może dlatego, że z każdego miejsca był znakomity widok na boisko. No a później przyszli ludzie, wspaniali polscy kibice, był Mazurek Dąbrowskiego podczas którego niejednemu z obecnych łza zakręciła się w oku, wreszcie był mecz i wielkie zwycięstwo nad wielką Brazylią. Można sobie wyobrazić lepszą inaugurację sportowego obiektu?
To miejsce może być magiczne dla polskich kibiców, tak jak magiczny jest katowicki „Spodek”, potrzeba tylko… czasu, który zbuduje historię tego miejsca, historię bez której nie da się wydobyć wspomnianej magii. To miejsce musi swoje przeżyć, nasi sportowcy muszą w nim swoje wygrać, czasami też… przegrać, wszak jedno i drugie – było nie było – jest nieodłącznym elementem zawodowego sportu.
O aspekcie stricte sportowym naszej reprezentacji siatkarzy napiszę więcej po zakończeniu fazy interkontynentalnej Ligi Światowej, bo myślę, że będzie to idealny moment na podsumowanie pierwszego etapu pracy z kadrą Antigi i Blaina.
Na koniec słowo o wyjątkowej postaci w skali polskiego sportu, dwukrotnym mistrzu olimpijskim w skokach narciarskich Kamilu Stochu. Cieszę się, że jakiś czas temu, kogoś takiego jak Kamil miałem przyjemność poznać osobiście, bo zwyczajnie imponują mi ludzie, którzy w swoich dziedzinach życia osiągnęli praktycznie wszystko, co było do osiągnięcia, a przy tym nie „kozaczą” i są… normalnymi ludźmi.
Stoch był w „Spodku”, był też w Kraków Arenie – usiadł normalnie, jakby nigdy nic, między zwykłymi kibicami na widowni, nie w żadnej loży VIP, nie chciał, żeby go jakoś specjalnie w hali przywitać, bo stwierdził, że jest tu zwykłym kibicem – jak wszyscy obecni na trybunach. Otóż ja się nie zgadzam, uważam bowiem, że kibice reprezentacji Polski siatkarzy, to nie są zwykli kibice, tak samo jak uważam, że Kamil Stoch nie jest zwykłym sportowcem, tylko wybitną postacią polskiego sportu.
A że czasami zdarzają się takie historie o których opowiadał mi mój dobry kolega Tomasz Redwan (na co dzień specjalista ds. marketingu sportowego), to nie mam pytań, tylko jeszcze większy szacunek do chłopaka. W Katowicach po meczu z Włochami Kamil Stoch uciął sobie w hotelu pogawędkę z Mariuszem Wlazłym. Co jakiś czas do obu panów podchodzili kibice i prosili o pamiątkową fotkę ustawiając się do zdjęcia z Mariuszem, a o wykonanie której prosili… Kamila – nie mając kompletnie świadomości, kto to taki. Ha, z Małyszem by chyba numer nie przeszedł, co?
Marek Magiera
Comentarios