2012-08-08
Są w życiu sportowca takie chwile, kiedy nie liczy się nic, tylko zwycięstwo. I dzisiaj taki dzień przeżyli nasi siatkarze. Niestety przegrali. Dla naszych siatkarzy skończyły się Igrzyska Olimpijskie w Londynie, skończyły się też dla mnie. Oczywiście wszystkim naszym reprezentantom, którzy pozostali w walce o medale, tych medali z całego serca życzę, bo to przecież esencja Igrzysk, esencja, której nam - bezpośrednio i pośrednio związanych z naszą narodową drużyną, znów nie dane było posmakować.
Dni poprzedzające spotkanie z Rosjanami z pewnością były trudne dla wszystkich. Każdy pewnie przeżywał to, co stało się w meczu z Australią i każdy pewnie miał duże wątpliwości, czy pokonamy Rosjan. Ja też te wątpliwości miałem, chociaż starałem się robić wszystko, aby to co złe, jak najszybciej wyrzucić z głowy. Nie wiem, czy to samo zrobili siatkarze, czy gdzieś jednak nie ciążyły im wspomnienia z grupowych eliminacji, ale to już nieważne i zupełnie bez znaczenia. Dzisiaj najważniejszy jest fakt, że nie awansowaliśmy do finałowej czwórki i nie będziemy się bić o medale.
Ładunek emocjonalny jaki towarzyszył dzisiejszemu spotkaniu był tak duży, że gdyby całą energię przełożyć na prąd elektryczny, to pewnie w wielu polskich miastach byłoby widno nocą, jak nie przymierzając, w Las Vegas. Oglądając mecz chciałem się maksymalnie wyłączyć, aby w miarę na chłodno patrzeć na to wszystko, co dzieje się na boisku. Niestety, ale nie było to możliwe. Nie wiem u którego z sąsiadów, czy obok, czy piętro wyżej, ale z pierwszą piłką drugiego seta rozległ się jakiś dziki okrzyk, stawiający sprawę jasno, mianowicie – co też dzisiaj nasi siatkarze powinni zrobić z Rosjanami… Wybaczcie, nie zacytuję… A później, po każdej udanej akcji, po każdym punkcie dla biało-czerwonych było dokładnie tak samo. Ale tak mniej więcej od pierwszej przerwy technicznej w secie trzecim było już cicho, bardzo cicho.
Nie będę ściemniał, ale bałem się tego spotkania, jak żadnego innego. Z „adminem” naszej strony, Marcinem Kiedrowiczem, umówiłem się w poniedziałek, że niezależnie od tego, co też wydarzy się w środę, postaram się na gorąco – zaraz po meczu – parę słów skreślić. Miałem nawet pomysł jak zilustrować ewentualne zwycięstwo, nawet po drugim secie wierzyłem, że przeżyjemy powtórkę z 2006 roku, że wejdzie na boisko Szymański… No, teraz się rozpędziłem niestety… Nie było Szymańskiego, albo kogoś, kto by takiego Szymańskiego na boisko wpuścił.
Po meczu otworzyłem butelkę wina, dokładnie tak, jak cztery lata temu, kiedy też przegraliśmy w ćwierćfinale. Pamiętacie? Nie było takiego ciśnienia jak teraz, a szansa na dobry wynik rodziła się, tak naprawdę, z meczu na mecz. No i później ten ćwierćfinał z Włochami, w którym – tak jak kiedyś Hiszpańscy piłkarze – graliśmy jak nigdy, a przegraliśmy jak zawsze. Pamiętam to doskonale, pamiętają to też nasi siatkarze, którzy w Pekinie byli i którzy czuli już zapach medalu. Dzisiaj niestety było inaczej, graliśmy jak kiedyś, a przegraliśmy jak nigdy… przynajmniej ostatnio.
Cóż, takie życie, taki sport. Jutro każdy z nas obudzi się w tej samej Polsce. Ulice będą te same, drzewa też, niebo niebieskie, a słońce będzie świeciło, tak jak świeci zawsze. Jedyne czego możemy żałować, to straconej szansy – druga taka może się szybko nie powtórzyć.
Marek Magiera
Comments