top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Bajka...

2012-05-29


W niedzielę wieczorem wróciłem ze Szczecina z Meczu Gwiazd. Siatkarki, siatkarze oraz skoczkowie narciarscy zagrali pokazowy mecz z którego całkowity dochód trafi na rzecz Zachodniopomorskiego Hospicjum dla dzieci. Pół nocy nie mogłem zasnąć. W poniedziałek próbowałem się jakoś zresetować, ale cały czas miałem (i mam do teraz) w głowie, to co w Szczecinie zobaczyłem i przeżyłem. Bo z jednej strony mieliśmy przednią zabawę, z drugiej zaś – tak naprawdę – zderzenie się z ponurą rzeczywistością i prawdziwymi ludzkimi dramatami.

Do Szczecina po raz pierwszy zaprosił mnie trzy lata temu Maciej Kisiel. Nie znaliśmy się wcześniej. Po prostu zadzwonił i zapytał, czy nie poprowadziłbym meczu gwiazd. Niestety z powodu jakichś tam obowiązków nie udało mi się przyjechać. Podobnie było przed rokiem, wreszcie udało się teraz. I cieszę się ogromnie, bo tak naprawdę uświadomiłem sobie, że wszystkie moje problemy, to naprawdę „mały pikuś” w porównaniu z tym, z czym w życiu muszą się mierzyć ludzie.

Na boisku zabawa była przednia, w czym zasługa samych zawodników. Marcin Nowak imitujący na rękach Daniela Plińskiego skok Kamila Stocha, Stoch siedzący na barkach Plińskiego i atakujący co raz z krótkiej piłki, Paweł Woicki startowany przez Łukasza Kruczka z belki startowej do wykonania zagrywki, wreszcie taniec Mariusza Wlazłego i Marcina Wiki, z parasolkami w dłoniach, do popularnej „Deszczowej Piosenki” . Po prostu show jak się patrzy, okraszony „przy okazji” normalnymi, kapitalnymi siatkarskimi umiejętnościami. Z drugiej strony ludzie prowadzący i pracujący w hospicjum, podopieczni i ich rodzice. I Maciek ze łzami w oczach mówiący o tym, że najbardziej żałuje, że tej chwili nie dożył Jego synek, Maciuś...

Dla mnie to było najbardziej przejmująca chwila podczas całego pobytu w Szczecinie. Jako ojciec nie jestem sobie w stanie wyobrazić podobnej sytuacji, nawet nie chcę tego robić, po prostu się boję... Maciej opowiedział mi swoją historię... Mówił spokojnie... Mówił o sobie i o chorobie swojego dziecka... Chorobie nieuleczalnej... Mówił o ludzkiej bezsilności w takiej sytuacji... Ale mówił też, że nigdy nie zapomni uśmiechu małego Maciusia, kiedy wieczorem czytał mu na dobranoc bajki, w tym jedną ulubioną... Bajkę, którą podczas pożegnania Maciusia na uroczystości pogrzebowej odczytał  po raz ostatni...

"Kiedy przyszła pora na sen Mały Brązowy Zajączek chwycił Dużego za bardzo długie uszy. Chciał, żeby Duży Brązowy Zając usłyszał każde jego słowo. - Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - powiedział. I pewnie nigdy się tego nie dowiem - odparł Duży. - Oooo tak - zawołał Mały Brązowy Zajączek i rozłożył ramiona tak szeroko, jak tylko potrafił. Duży Brązowy Zając miał jeszcze dłuższe ramiona. - A ja kocham ciebie TAK bardzo - powiedział. "Hm, to naprawdę bardzo" - pomyślał Mały. - Kocham cię tak wysoko, jak tylko mogę dosięgnąć - powiedział Mały Brązowy Zajączek. - A ja ciebie kocham tak wysoko, jak JA potrafię dosięgnąć - odparł Duży Brązowy Zając. "To dopiero jest wysoko!- pomyślał Mały. - Też chciałbym mieć takie ramiona". Wtedy Mały Brązowy Zajączek wpadł na wspaniały pomysł. Podszedł do drzewa, stanął na przednich łapkach, a tylne oparł wysoko o pień. - Kocham cię od ziemi aż po czubeczki moich stóp!- powiedział. - I ja cię kocham aż po czubeczki twoich stóp - odparł Duży Brązowy Zając, podrzucając Małego wysoko ponad głowę. - Kocham cię tak wysoko, jak skaczę! - roześmiał się Mały Brązowy Zajączek, podskakując jak piłka. - Ja też ciebie kocham tak wysoko, jak skaczę - rzekł z uśmiechem Duży Brązowy Zając i podskoczył tak wysoko, że aż dotknął uszami gałęzi. "To dopiero był skok - pomyślał Mały Brązowy Zajączek. - Też chciałbym tak skakać". - Kocham cię tak daleko, jak przez całą drogę do rzeki - zawołał Mały Brązowy Zajączek. - A ja ciebie kocham jak stąd do rzeki, i na drugi brzeg, i aż po same wzgórza - powiedział Duży. "Ale daleko" - pomyślał Mały Brązowy Zajączek. I tak mu się zachciało spać, że nie miał już siły myśleć. Spojrzał tylko na trawę i krzewy, w głąb ciemnego wieczoru. Nic nie mogło być dalej niż niebo. - Kocham cię jak stąd do księżyca - wyszeptał i zamknął oczy. - Ach, to daleko - przyznał Duży. - To bardzo daleko, ale to bardzo daleko. Duży Brązowy Zając ułożył Małego na posłaniu z liści. Pochylił się nad nim i pocałował go na dobranoc. Potem położył się bardzo blisko, tuż obok, i wyszeptał z uśmiechem: - A ja ciebie kocham jak stąd do księżyca ... ... I Z POWROTEM."

Powinienem teraz jakoś spuentować ten felieton, ale nie wiem, co napisać, tak samo jak nie wiedziałem, co powiedzieć Maćkowi i tym wszystkim ludziom z Hospicjum po uroczystej kolacji wieńczącej nasze spotkanie. Może tak, że cieszę się, że mogłem tam z Wami i Waszymi przyjaciółmi – sportowcami i nie tylko – po prostu być.

Marek Magiera

Comments


bottom of page