2017-10-16
Tydzień temu przeczytałem wywiad ze Sławomirem Gerymskim w portalu "Sportowe Fakty", który zgłosił swoją kandydaturę na trenera reprezentacji Polski, przyznając, że wysłał meila do PZPS-u już kwadrans po tym jak nasze związkowe władze ogłosiły decyzję o zwolnieniu Ferdinando de Giorgiego.
Rzadko to robię, ale poczytałem sobie też komentarze pod tekstem, tylko dlatego, że było ich tam całkiem sporo. No i oczywiście przeważały wpisy w stylu "Gerymski, a kto to w ogóle jest". No właśnie to jest najbardziej przykre, że komentujący nie wiedzą kto to jest Gerymski i w ogóle o nim nie słyszeli. No, ale ja nie o tym, tylko o "Gerymie" właśnie, bo nie ukrywam, że swoją decyzją o aplikowaniu do funkcji trenera reprezentacji dość mocno mnie zaskoczył, i pewnie nie tylko mnie.
Zacznijmy od tego, że we wspomnianym wywiadzie Sławomir Gerymski przyznał na wstępie, że decyzję PZPS-u o zwolnieniu Włocha uważa za absolutnie... bezsensowną. Ktoś, kto "Geryma" nie zna mógłby sobie pomyśleć, że to niezły model, ale on taki właśnie zawsze był i taki właśnie jest. Mówił to co myśli i robił to co chciał. Ja mam to szczęście, że pamiętam go jeszcze z czasów, kiedy święta wojna kędzierzyńsko-częstochowska była prawdziwą truskawką (dzięki Giani) na naszym siatkarskim torcie. Gość grał jak z nut, miał charakter jak mało kto, nie musiał nic mówić, wystarczyło, że tylko spojrzał.
W Częstochowie podczas meczów AZS-u z Mostostalem w hali "Polonia" nigdy nie miał lekko. To że był wygwizdywany przy każdej okazji, to nic, bułeczka z masełkiem. Natomiast liczba wyzwisk jaką przyjął na klatę jest trudna do policzenia, tak jak trudne do powtórzenia są te wszystkie konstrukcje słowne rzucane z trybun przez grupę najbardziej zagorzałych fanów AZS-u w jego kierunku. On nic sobie z tego nie robił, grał i grał, i ani mu brewka nie tykła, jak mawiał klasyk. I tak było do pewnego niedzielnego meczu. Już nie pamiętam, który to był rok, ale pamiętam, że to był play off i że pierwszy mecz rozegrany był w sobotę, a drugi właśnie w niedzielę. I w sobotę było "normalnie". Gerymski nasłuchał się jak zawsze, a w niedzielę już... nie. Pamiętam to jak dzisiaj, bo byłem spikerem na tym meczu, wyczytuję nazwiska kolejnych graczy Mostostalu, w hali gwizd niesamowity, wreszcie pada z moich ust: z numerem sześć, kapitan drużyny gości, Sławomir Gerymski. I nagle... brawa. Nie było chyba osoby w hali, która nie skierowałaby wzroku w kierunku sektora zajmowanego przez tak zwanych ultrasów. Po meczu rozmawiałem z jednym z nich, który przyznał, że po sobotnim meczu przypadkowo spotkali rozgrywającego Mostostalu i zaprosili go na imprezę w akademiku niedaleko hali "Polonia". Ten, ku zdziwieniu zapraszających... nie odmówił i skorzystał z zaproszenia. Nie wiem natomiast ile jest prawdy w tym, że "Gerym" tę imprezę zamknął, prawdą jest natomiast, że w niedzielnym meczu znowu grał jak z nut. I prawdą też jest, że mój pomeczowy rozmówca (pozdrawiam Tomku jeśli to czytasz) przyznał, że "Gerym" to jest jednak... spoko gość!
Nie wiem kto zostanie trenerem naszej reprezentacji. Osobiście szanse na objęcie tej posady przez Sławomira Gerymskiego oceniam dziś na jakiś jeden procent, może nawet mniej, ale cieszę się, że ktoś taki jak on funkcjonuje w naszym siatkarskim środowisku. I oprócz ogromnej sympatii do Sławka, mam też do niego osobisty wielki sentyment, bo to właśnie z nim, 12 sezonów temu, przeprowadziłem swój pierwszy wywiad po meczu w czasie telewizyjnej transmisji. On był wtedy rozgrywającym Jokera Piła, a ja szalejącym reporterem Polsatu Sport. Ale ten czas leci...
Marek Magiera
Comments