2017-04-24
Dziś będzie trochę dłużej niż zwykle, ale myślę, że ciekawie. Na początek gratulacje dla Zaksy i Chemika za tytuły, gratulacje dla pozostałych medalistów, podziękowania dla wszystkich ekip. I tradycyjnie pozdrowienia dla kibiców, bo bez was ta zabawa nie miałaby sensu.
Ostatnie tygodnie były dla mnie jedną wielką refleksją. W przedświąteczny czwartek gościłem w Gdańsku, gdzie po raz ostatni w karierze, w poważnym meczu wystąpił mój przyjaciel Piotr Gacek. Tak jak już kiedyś tu pisałem, kolejny Wielki Siatkarz z mojej bajki. Do tego fantastyczny facet, ojciec, mąż, super człowiek. Gato zawsze imponował mi profesjonalizmem, ale przede wszystkim zdrowym podejściem do życia. Pamiętam doskonale jak cieszył się z pierwszego wywalczonego medalu w lidze w barwach AZS-u Częstochowa. To był brąz po wygraniu w Jastrzębiu, jeszcze w starej hali, w Jastrzębiu Szerokiej. Pamiętam jak robiłem z nim wtedy wywiad po meczu na żywo do częstochowskiego radia Fon, pamiętam tę radość, ten łamiący się głos, z dumą prezentowany brązowy krążek na piersi. Mało kto z was to pewnie pamięta, ale to były takie czasy, że dla kibiców AZS-u drugie miejsce w lidze to była porażka, a co dopiero miejsce trzecie. Dziś taki wynik wszyscy w Częstochowie wzięliby z pocałowaniem ręki...
Dwa dni wcześniej, we wtorek, umówiłem się na długą rozmowę z kończącym karierę Pawłem Zagumnym. Na stronie polsatsport.pl możecie obejrzeć reportaż o karierze Pawła w którym wykorzystałem króciutkie fragmenty tej rozmowy. Wspólnie z Markiem Dąbrowskim wybraliśmy z tej naszej gadaniny tylko esencje, która moim skromnym zdaniem pokazuje całego Gumę. Faceta świadomego swojej wartości, ale przy tym bardzo skromnego człowieka i znakomitego sportowca. Paweł nigdy nie należał w czasie swojej pięknej kariery do zbyt wylewnych osobników, ale jak już się odezwał, to tak, że wszystkim czapki spadały. Kiedyś o takich ludziach mówiło się, że to mistrzowie ciętej riposty, ale powiedzieć tak o Gumie, to tak jakby nic nie powiedzieć. Przykład ze wspomnianego wtorku? Proszę bardzo. Pytanie o trenerów.
- Od kilku (tu padają nazwiska) czegoś się nauczyłem, dali mi tych kilka procentów dzięki którym zrobiłem krok w przód, ale byli też tacy (tu już nazwiska nie padły, he he) przez których ten krok się cofnąłem, także jakby nie patrzeć bilans wychodzi na zero.
No mistrz, po prostu...
Z tej rozmowy zapamiętałem szczególnie jedną rzecz. Zapytałem Pawła, czy mistrzostwo świata wywalczone w Katowicach, to jego największy sukces w karierze. I wiecie co? Powiedział, że tak, ale porównał go do srebrnego medalu wywalczonego w Japonii dziesięć lat temu, czyli tego pierwszego, który nasza reprezentacja wywalczyła po tylu latach czekania na jakikolwiek sukces. Paweł poświęcił temu wydarzeniu w naszej rozmowie tak mniej więcej pięć razy więcej czasu, niż mistrzostwom z 2014 roku. Dodam tylko, że Gato też w tej Japonii wtedy był.
Obaj ze wspomnianym wcześniej Markiem Dąbrowskim zwróciliśmy na to uwagę i doszliśmy do wspólnego wniosku, że to ciekawy temat dla socjologów, czy psychologów sportowych, albo dla studentów wymienionych kierunków na temat pracy magisterskiej, albo przynajmniej jakiejś publikacji o postrzeganiu sukcesów przez sportowców i ich wartościowaniu. Nie chcę nikogo przekonywać, że w sportowej hierarchii wicemistrzostwo może być lepsze od mistrzostwa, bo to byłby absurd, ale... No właśnie. Wiek, doświadczenie, oczekiwania, wkład pracy w przygotowania, sentyment do pierwszego poważnego sukcesu, a po nim wygranie mistrzostwa Europy, Ligi Światowej, kolejnych turniejów? Dużo tych pytań... Czy bycie w czołówce, czy bycie na topie może sportowcowi spowszednieć? Prawda, że ciekawe?
Marek zwrócił mi też uwagę na jedną ciekawą rzecz. Otóż porządkując nasze archiwum wgrywał do systemu mecze z ostatnich dzisięciu, czy nawet więcej lat.
- Jak się to dzisiaj ogląda, to szok. Mecze z Egiptem, Chinami w Lidze Światowej, emocjonalny komentarz, radość i feta po wygranych meczach jak po mistrzostwie świata - to jego słowa. - Dzisiaj nie do pomyślenia, żeby robić taki show po wygraniu z Egiptem...
No, coś w tym jest, ale przecież to właśnie te mecze w konsekwencji budowały nam fundament pod tę Japonię z 2006 roku. A później to już jakoś poszło, a że trafiliśmy na genialne pokolenie siatkarzy z roczników 77 i tych trochę młodszych, to mamy teraz... piękne wspomnienia.
O Winiarze pisałem przed tygodniem. Tutaj jeśli macie ochotę poznać moje zdanie na temat podsumowania pracy w Rzeszowie trenera Andrzeja Kowala... http://www.polsatsport.pl/wiadomosc/2017-04-21/magiera-kowale-swojego-losu/
Kończą siatkarze, kończą też siatkarki. Buty na kołku wieszają Sylwia Pycia i Joasia Staniucha Szczurek. Co tu dużo gadać. Szanujmy i cieszmy się każdym dniem, bo one uciekają bardzo szybko. Pamiętam jak Winiar przyjechał do Częstochowy tak jakby to było wczoraj, a to już przecież prawie... 16 lat.
Marek Magiera
Comments