top of page
  • Zdjęcie autoraMarek Magiera

"Święta wojna"

2011-10-31


- Cieszę się, że tu jestem, patrzę i podziwiam – to słowa Bogdana Wenty, trenera reprezentacji Polski piłkarzy ręcznych oraz szkoleniowca Vive Targów Kielce wypowiedziane w świetle telewizyjnych kamer i błysków fleszy, bodajże dwa lata temu, podczas Gali Siatkarskich Plusów. Bogdan Wenta uhonorował najlepszą polską zawodniczkę AD 2009 Aleksandrę Przybysz. Zrobił to w swoim stylu, z charakterystycznym błyskiem w oku. Ten błysk nie był przypadkowy, miał go praktycznie każdy z uczestniczących w uroczystości. Podniosła atmosfera, kilkuset zaproszonych gości, słowem – gala jak się patrzy. – Chciałbym coś takiego przeżyć w moim środowisku, szczerze wam zazdroszczę – dodał na koniec Wenta.

Siatkówka i piłka ręczna w naszym kraju, to takie trochę przyszywane rodzeństwo, przynajmniej od 2006 roku, kiedy to nasi siatkarze wywalczyli srebrny medal na mistrzostwach świata w Japonii, a później ich śladem poszli ręczni na swoim mundialu. I tak jest praktycznie do dzisiaj. To samo dotyczy rywalizacji klubowej na europejskiej arenie. Skra i Vive co roku startują w Champions League dając kibicom dodatkowe emocje i nadzieję, że polski klub, rywalizując z najlepszymi, wreszcie sięgnie po prymat w Europie. I tak siatkówka z piłką ręczną żyją sobie w sportowej symbiozie, ale też, nie ma co ukrywać, ale – jak to w rodzeństwie – na swój sposób ze sobą konkurują. Nie chcę wdawać się w polemikę, kto tę rywalizację wygrywa, bo nie będę tutaj obiektywny z racji zamiłowania i pasji do siatkówki, ale parafrazując słowa Wenty śmiało mogę powiedzieć, że „patrzę, podziwiam i zazdroszczę”. Czego? Świętej wojny! Ligowych klasyków z udziałem drużyn z Kielc i Płocka.

W minionym tygodniu obejrzałem „od dechy do dechy” transmitowany w Polsacie Sport mecz Wisły z Vive. Orlen Arena w Płocku wypełniona do ostatniego miejsca. Na boisku prawdziwi gladiatorzy, na trenerskich ławkach charyzmatyczni trenerzy. Atmosfera nie do opisania. Iskrzyło na placu gry, iskrzyło na trybunach. Wszystko jednak w przyjętych normach i granicach, mimo iż kibice obu klubów, a także zawodnicy, nie szczędzili sobie tak zwanych „uprzejmości”. Mecz wygrali goście z Kielc różnicą pięciu bramek, ale ten wynik jest trochę mylący i nie w pełni oddaje całą dramaturgię widowiska. Widowiska przez duże „W”.

Ktoś może powiedzieć, że nie ma co zazdrościć, wszak „święta wojna” Kielc i Płocka, to efekt słabości ligi piłkarzy ręcznych. Dwa od lat dominujące zespoły i… nic więcej. Może i tak. Jest jednak jeszcze druga strona medalu. Tydzień temu, w niedzielę, wybrałem się na polski piłkarski klasyk. Przy Łazienkowskiej w Warszawie, Legia podejmowała Widzew Łódź. I choć obydwa kluby dzieli teraz sportowa przepaść, atmosfera meczu i jego oprawa, żywo przypominała to wszystko, czym żyła cała sportowa Polska w ostatnich dziesięcioleciach przy okazji rywalizacji właśnie tych dwóch drużyn.

Patrząc na rywalizację Wisły z Vive przypomniały mi się wielkie boje siatkarskich zespołów z Kędzierzyna Koźla i Częstochowy. Oj działo się wtedy, działo! I na boisku, i na trybunach, w gabinetach prezesów, w mediach – nie tylko tych lokalnych. Tymi meczami żyli wszyscy, nawet ci, którzy na co dzień nie interesowali się siatkówką, ale lubili sport. Nie ma zresztą słów, które przelane na papier oddałyby choć w minimalnym stopniu atmosferę tamtych lat. Szczególnie dotyczy to wszystkich, którzy emocjonalnie związani byli z jedną ze stron siatkarskiej „świętej wojny”. I choć teraz dalej zespoły z Kędzierzyna i Częstochowy rywalizują ze sobą w PlusLidze, to – jestem przekonany, że zainteresowane strony przyznają mi rację – już nie to samo, co kiedyś.

Zrobiło się trochę sentymentalnie, ale tak to już jest, kiedy człowiekowi czegoś w życiu do szczęścia brakuje. Siatkarska liga jest dużo mocniejsza niż wtedy, kiedy Częstochowa z Kędzierzynem walczyła o mistrzostwo, a cała reszta o brązowy medal. I z tego faktu możemy się tylko cieszyć, bo poziom jest wyższy i emocji więcej niż wówczas. Do mistrzowskiej korony pretenduje kilka drużyn. Nie wiem, może się mylę, może jestem w błędzie, ale mnie osobiście, brakuje tylko tej przysłowiowej wisienki na torcie.

Każdemu kibicowi siatkarskiej drużyny wypadałoby życzyć, aby kiedykolwiek miał okazję i przyjemność uczestniczyć w „świętej wojnie”. Doznania są niesamowite, a satysfakcja po wygranych meczach ogromna. Proszę mi wierzyć, że po latach rywalizacji z odwiecznym rywalem pozostają nie tylko wspaniałe wspomnienia, ale czasami także i… przyjaźnie.

Marek Magiera

bottom of page