top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Zdziwienie zdziwionych

2016-03-14


Sport ma to do siebie, że co jakiś czas wybuchnie jakaś bomba. A to ktoś pobije jakiś rekord, a to ktoś strzeli nieprawdopodobnego gola, a to ktoś popisze się zagraniem, którego świat nie widział, a to kogoś złapią na dopingu, czyli stosowaniu niedozwolonego wspomagania organizmu środkami farmakologicznymi.


W pierwszych sytuacjach z reguły kibicom towarzyszy zachwyt, roi się od „ochów” i „achów”. W ostatnim przypadku z reguły króluje zdziwienie. Że niby co? Jak to? On też? Że ona? To zdziwienie zdziwionych jest równie zabawne jak samo tłumaczenie przyłapanych sportowców na stosowaniu dopingu. Śpiewka jest zawsze ta sama, czyli brak wiedzy i świadomości, od wtorku do tej listy można dopisać „zignorowanie i nie przeczytanie wiadomości e-mail”. Tak przynajmniej ze swojej wpadki tłumaczyła się na konferencji prasowej Maria Szarapowa.

Mnie na liście zdziwionych tą sytuacją nie znajdziecie. Już kiedyś – po sprawie Armstronga – napisałem tutaj, w „Krótkiej Piłce”, że wcale nie głupim pomysłem byłoby zalegalizowanie szeroko pojętego dopingu, żeby ostatecznie zakończyć ten wyścig zmierzający tak naprawdę donikąd, bo trzeba sobie uświadomić, że niedozwolone wspomaganie w zawodowym sporcie było, niestety jest i jeszcze większe niestety – będzie zawsze. Czy nam się to podoba, czy nie. Pamiętam, że w komentarzach od części Czytelników oberwało mi się za takie podejście do sprawy, ale za moją teorią nie optowało nic więcej, niż realizm i… codzienne życie. No bo wróćmy do tej sytuacji z Armstrongiem. Kiedy przyznał się do winy, jakiś dziennikarz pojechał zrobić wywiad z Janem Ullrichem, przez wiele lat największym rywalem Armstronga i zapytał go wprost, czy czuje się zwycięzcą Tour de France? I co odpowiedział Ullrich? Że w żadnym wypadku. Cytuję z pamięci, może zdanie wyrwane z kontekstu, ale bardzo dobitne. „Ja oszukiwałem, Lance oszukiwał – wygrał lepszy”. No szach mat! Po prostu…

Zostając jeszcze przy kolarzach. Zgadzam się ze zdaniem Czesława Langa z którym na temat dopingu w kolarstwie, czy w sporcie generalnie, przegadałem parę lat temu kilka długich wieczorów, kiedy razem z Grześkiem Kułagą obsługiwaliśmy wyścig Tour de Pologne. I Czesław miał wtedy rację twierdząc, że najgłośniej jest o wpadkach kolarzy, bo jedynie w kolarstwie uczciwie, rzetelnie i systematycznie walczy się z dopingiem nie zamiatając niczego pod dywan. W innych dyscyplinach jest z tym rożnie, ale jak widać, jakieś kwiatki potwierdzającą regułę mogą się co jakiś czas trafić.

Młodsi kibice tego z pewnością nie pamiętają, ale moje pokolenie zakochane swego czasu w koszykarskiej lidze NBA, a w zasadzie w retransmisjach meczów tej ligi z przełomu lat 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia z pewnością ma przed oczami tych niesamowitych gladiatorów, nadludzi fruwających pod koszami, muskularnych, fantastycznie zbudowanych mężczyzn. Kto z Was pamięta Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie w 1992 roku i pierwszy „Dream Team” złożony z gwiazd NBA? Kto tam wtedy był w tej drużynie? Michael Jordan, Magic Johnson, Larry Bird, Charles Barkley, Patrick Ewing, Karl Malone i jeszcze paru innych. Pomysł był taki – oficjalnie – że wyżej wymienieni mają podnieść jakość koszykarskiego turnieju olimpijskiego. Amerykanie z zaproszenia skorzystali, zapowiedzieli, że w celu popularyzacji dyscypliny przywiozą do Barcelony wszystkich swoich najlepszych koszykarzy, ale pod jednym malutkim, maluteńkim wręcz waruneczkiem – zespół nie będzie podlegał żadnym kontrolom antydopingowym.

Na koniec tego wątku jeszcze jedna ciekawa historia. Jakiś czas temu wśród nastoletnich sportowców przeprowadzono ankietę w której zapytano wprost, czy „świadomie wziąłbyś niedozwolone wspomaganie, żeby wygrać zawody o mistrzostwo świata, wiedząc że zastosowanie tego środka skróci ci życie o kilkanaście, albo i więcej lat”. Wynik ankiety jednych zaskoczył, innych nie – grubo ponad połowa ankietowanych zdecydowałaby się na taki krok. Ciekawe, prawda?

Na koniec dzisiejszej pisanki słowo o gościu, którego od parunastu dobrych lat uwielbiam za grę i który po raz kolejny sprawił, że szczęka opadła mi do ziemi. Gość nazywa się Paweł Zagumny. To co zagrał w sobotę przeciwko Lotosowi, to było coś niesamowitego. Wystawa do Mikołajczaka przy setowej piłce dla gospodarzy w pierwszej partii meczu, to była prawdziwa perełka, majstersztyk, dotknięcie geniuszu. I tak to nazwijmy. Chcecie sobie zobaczyć to zagranie, to polecam powtórkę meczu w Polsacie Sport, albo na Ipli. Naprawdę warto. Geniusz. Mistrz. I tak sobie myślę, że może by tak pana „Gumę” jeszcze jakoś podpuścić. Jeszcze raz i tylko raz. Ostatni raz…


Marek Magiera


Comments


bottom of page