2013-03-25
Byłem na meczu z Ukrainą. Wynik wszyscy znają, porażka 1:3. Ale to nie jedyna porażka. Tych na meczu z Ukrainą było znacznie więcej. Pierwsza, zaraz po piłkarzach, to pogoda. Dramat po prostu. Druga porażka, to… atmosfera. Napisałem to zaraz po meczu na twitterze, teraz chętnie powtórzę: jak mi ktoś powie, że atmosfera na meczach reprezentacji piłkarskiej jest lepsza, niż ta panująca na meczach siatkarzy, to go śmiechem zabiję.
Tak mniej więcej w piętnastej minucie meczu miałem ochotę wstać i przejść się kilka rzędów wyżej do jednego z ludzi dopingujących (???) polskich piłkarzy. Człowiek wyzywał na cały świat, oberwało się przy okazji nawet tym zawodnikom, których… nie było na boisku. Hasło, Obraniak ruszaj się – dosłownie powaliło mnie łopatki. Odpuściłem gościowi tylko i wyłącznie ze względu na osobę mojej małżonki. – Daj spokój – powiedziała, pukając się przy tym w czoło. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że chciałem zrobić to, co kiedyś zrobiłem na stadionie Legii z podobnym osobnikiem do tego z Narodowego. Po prostu zapytałem człowieka siedzącego obok mnie, czy kupił sobie bilet na mecz, czy może go od kogoś dostał. Po krótkiej wymianie zdań powiedziałem mu, że jeśli kupił, to przepraszam, niech sobie krzyczy ile chce i co chce, ale jeżeli go dostał w prezencie, to niech łaskawie zamilknie. I zamilkł. Idę o zakład, że tym razem byłoby podobnie, bo siedzieliśmy w sektorze, gdzie obowiązywały zaproszenia, a nie bilety ogólnodostępne w sprzedaży. Ale, to tak na marginesie.
Teraz o atmosferze.
Hymn miazga! Lepiej było tylko w Strefie Kibica podczas Euro, ale nie ma się co dziwić, wszak na Placu Defilad było trzy razy więcej ludzi niż na Stadionie Narodowym. Później było już, niestety, słabiutko. Tak jak na boisku. Ja wiem, że nikt nie ma obowiązku krzyczeć, śpiewać itd., ale przyznacie, że to trochę obciach, kiedy na całym stadionie zdecydowanie lepiej słychać raptem 400 Ukraińców.
Następna rzecz, która mnie ewidentnie razi. Nie wiem, może jestem na tym punkcie nieco przewrażliwiony, biorę też poprawkę na warunki atmosferyczne i doświadczenie choćby z zakopiańskich konkursów skoków, ale czy to naprawdę taka frajda nabzdryngolić się do nieprzytomności i bezwładnie machać szalikiem na trybunach? Takich artystów, i to niestety w dużej liczbie, na Narodowym w piątek nie brakowało.
Z jednej historii z Narodowego chce mi się śmiać do teraz, bo idę o zakład, że gdyby nie ogromne telebimy na których widoczny był wynik meczu, to niektórzy bywalcy lóż VIP-owskich wyszliby ze stadionu ze świadomością, że Polska wygrała 1:0. Dlaczego? Ano dlatego, że część miłośników darmowego bigosu i grzanego wina zasiadło na trybunach tak koło dziesiątej minuty meczu przy stanie 0:2. Później padł gol dla Polski, a kiedy Ukraińcy zdobyli trzecią bramkę, wielu z zaproszonych gości była już w punktach cateringowych, żeby uzupełnić paliwo.
Na temat tak zwanej oprawy widowiska nie będę się wypowiadał, bo jej zwyczajnie nie było jeśli nie liczyć zmarzniętych dziewczyn z grupy cheerleaders, które w skromnej liczbie na wielkim stadionie miały taki sam kontakt z publicznością jak Felix Baumgartner z ziemią, kiedy gdzieś tam w stratosferze wyskakiwał ze swojej kapsuły.
Na koniec chciałem napisać, że do obrazu piątkowego wieczoru na Stadionie Narodowym zabrakło tylko „Ja uwielbiam ją, ona tu jest…”, ale… to też było. Kwadrans przed wyjściem piłkarzy na boisko. Ło ło ło łoooo!
Pogody i słońca w Wielkanoc wszystkim życzę! Wszystkiego dobrego!
Marek Magiera
Comentarios