top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Z prądem…

2012-09-03


Dokładne przyjęcie zagrywki, wystawa na środek, pewny atak w końcową linię boiska i… koniec. Wszyscy wysoko unoszą ręce w górę, na boisku rozpoczyna się jakiś dziki taniec, coś, co na pierwszy rzut oka przypomina rytuał wykonywany przez indiańskich wojowników, dorośli ludzie rzucają się sobie w ramiona, tylko jeden człowiek leży przy ławce dla zawodników rezerwowych, ukrywa twarz w dłoniach i płacze. Płacze jak małe dziecko odreagowując emocje i ciesząc się ze zwycięstwa swojej drużyny. To Marco Bonitta.

Włosi zostali mistrzami Europy juniorów. Zasłużenie. Byli zdecydowanie najlepszym zespołem imprezy. Kulturą gry przewyższali wszystkie pozostałe ekipy, mieli też zdecydowanie większą siłę rażenia od rywali. No i mieli Marco Bonittę, który po mistrzowsku poprowadził finałową rozgrywkę z Hiszpanią. Trzecie miejsce przypadło w udziale Belgom, którzy po tie-breaku pokonali Turków. Reprezentacja Polski zajęła szóste miejsce przegrywając swój ostatni mecz z reprezentacją Rosji 1:3. Tak naprawdę trudno mi ocenić ten rezultat, bo na pierwszy rzut oka nie jest zły, z drugiej strony trudno się oprzeć uczuciu niedosytu, bo przecież strefa medalowa była na wyciągnięcie ręki.

Będąc w Gdyni porozmawiałem trochę z trenerem naszych juniorów Jackiem Nawrockim oraz Leonem Bartmanem pełniącym obowiązki menedżera reprezentacji i Ireneuszem Mazurem, który właśnie z juniorami 15 lat temu szturmował siatkarskie boiska w Europie, a później wywalczył mistrzostwo świata. Konkluzja tych rozmów jest taka, że w drużynie mamy zawodników, którzy odpowiednio poprowadzeni przy przejściu w wiek seniorski mogą rokować na przyszłość. Aby tak się stało muszą przede wszystkim grać, bo tylko w ten sposób zdobędą doświadczenie, którego w Gdyni ewidentnie im zabrakło. To co działo się wokół ich spotkań chyba jednak trochę ich przytłoczyło i zwyczajnie przerosło. Nie wiem, ja przynajmniej takie odniosłem wrażenie.

Nie byłem w Gdyni podczas eliminacji grupowych, ale z relacji znajomych wynika, że hala wypełniała się w przyzwoitej liczbie. To samo było podczas niedzielnych spotkań ze szczególnym uwzględnieniem meczu Polaków z Rosjanami i samego finału. Fajnie, że na mecze juniorów przychodzą także ludzie, którzy w żaden sposób nie są spokrewnieni z zawodnikami, bo z autopsji wiem, że z reguły, rozgrywkami juniorskimi interesują się jedynie rodziny zawodników oraz część (i to niewielka) związkowych władz.

Wiem coś o tym bo w 1993 roku mój brat Jacek wywalczył Mistrzostwo Europy Juniorów w piłce nożnej w kategorii U-16. Finał odbywał się w Turcji. Pamiętam, że bardzo chciałem być na tym meczu, ale niestety nie było to możliwe i wcale nie chodzi o to, że dzień po jego zakończeniu pisałem maturę z języka polskiego, tylko zwyczajnie dlatego, że mnie, ani moich rodziców na taką ekstrawagancję nie było wtedy stać. A oddałbym wtedy naprawdę wszystko, aby tylko usiąść na stadionie w Istambule, bo to była jedna z tych chwil, dla których się żyje. Wcześniej jeździłem na mecze eliminacyjne w kraju i pośród – nie wiem – w porywach stu osób, widziałem jak chłopaki ogrywają kolejnych rywali.

Na koniec ciekawostka. W Gdyni podszedł do mnie jeden z naszych zawodników (mniejsza o nazwisko) i powiedział mniej więcej tak, cytat z pamięci: „Panie Marku, dziesięć lat temu tata zabrał mnie do Wrocławia na mecz Polska – Portugalia w Lidze Światowej i był zachwycony atmosferą, wszystkim co tam się działo. Ja też. Już wtedy wiedziałem, że chciałbym grać, tak jak wtedy oni”. Tutaj dodam, że ów zawodnik miał wtedy nie więcej niż dziewięć lat.

Dziesięć lat… Faktycznie był taki mecz we Wrocławiu, a ja go zapamiętałem w sposób szczególny. Przede wszystkim dlatego, że elektryk w hali zagroził nam, że odetnie prąd jeśli nie przyciszymy muzyki, bo ona mu przeszkadza. Na moją sugestię, żeby śmiało odcinał, bo jej nie przyciszymy… on to zrobił! Piętnaście minut przed ceremonią z odegraniem hymnów narodowych! Zamknął się z kluczami od stacji przekaźnikowej u siebie w kanciapie i do tego nie odbierał służbowego telefonu. Doszło do tego, że musiał osobiście interweniować obecny wtedy na meczu ówczesny prezydent Wrocławia, który poprosił starszego pana (nazywanego przez nas od tamtego momentu przysłowiowym „panem Józkiem”), aby jednak łaskawie się zlitował i włączył prąd, abyśmy wszyscy wspólnie mogli uniknąć totalnej kompromitacji.

Tak sobie teraz myślę i przypominam niektóre sytuacje, także z udziałem naszych reprezentacyjnych siatkarzy, bo przez dziesięć lat trochę się tego uzbierało… Dziesięć lat… Niektóre z tych historii byłyby gotowym materiałem na scenariusz filmowy, na znakomitą komedię. O, i następna sytuacja mi się przypomniała :) Ja to chyba kiedyś napiszę w jakiejś szerszej formie…

Marek Magiera

Comments


bottom of page