2013-09-20
Nareszcie. Po tygodniach oczekiwania wreszcie jest. Tak, tak, to już dzisiaj. To jest ten dzień! Rozpoczynają się mistrzostwa Europy siatkarzy. Po raz trzeci w historii rozgrywane w dwóch krajach, po raz pierwszy w Polsce – w Gdańsku i w Gdyni.
Oczy wszystkich polskich kibiców zwrócone będą na Ergo Arenę, albo nastawione na… Polsat Sport. Czas zapowiedzieć więc tę wyjątkową imprezę, ale od razu zaznaczam, w sposób odbiegający od przyjętych na okoliczność standardów. Może nie zawsze poważnie, ale co tam – jak kogoś interesuje wzrost zawodników, kto w jakim składzie zagra i czego można ewentualnie oczekiwać od poszczególnych zespołów, to wszystkie potrzebne mu informacje znajdzie na specjalistycznych portalach. Tam też nie zabraknie opinii fachowców, którzy mówią – wyjątkowo (ha, ha, ha) – jednym głosem, mianowicie „mamy drużynę na medal”. Oby!
Dobra, będzie dzisiaj trochę dłużej, dlatego zapraszam na same „konkrety”.
Sportowcy, to naród wyjątkowo przesądny i choć nie wszyscy się do tego przyznają, to zawsze pamiętają, aby… najpierw założyć prawego buta, albo… prawą nogą wejść na boisko. Nigdy na odwrót. Zapytajcie pierwszego lepszego piłkarza, koszykarza, czy siatkarza. Kibice też są przesądni, często pamiętają o sytuacjach i zdarzeniach, które spokojnie mogłyby umknąć uwadze każdego, na szczęście cały czas wspomagają ich dziennikarze, którzy przy okazji kolejnych dużych imprez szukają analogii i porównań z wydarzeniami, które były do siebie bliźniaczo podobne.
Mistrzostwa Europy siatkarek i siatkarzy to pierwszy przykład. Zawsze odbywają się w tym samym roku, z tym że raz pierwsi do boju stają panowie, innym razem panie. Stąd też przyjęło się w naszym kraju, że jeśli panowie zagrają na swoim turnieju słabo, to dobrze pójdzie naszym paniom. I odwrotnie.
Statystyka z ostatniej dekady zdaje się to zresztą potwierdzać. W 2003 i 2005 roku panowie nie weszli do finałowej czwórki, panie wygrywały turnieje zostając najlepszą drużyną na kontynencie. W 2007 roku panowie zajęli odległe miejsce w Moskwie, panie awansowały do finałowej czwórki. Dwa lata później panowie wygrali mistrzostwo Europy w Turcji, panie skończyły turniej z brązowym medalem. Wreszcie dwa lata temu panowie zawiesili na szyi brązowe krążki, panie zakończyły mistrzostwa na piątym miejscu.
Wszystkim wierzącym w powtarzalność tego typu historii, przed dzisiejszą inauguracją mistrzostw Europy mężczyzn, warto przypomnieć, że reprezentacja Polski kobiet zakończyła w tym roku swoje mistrzostwa na jedenastym miejscu. Z kolei tym wszystkim, którzy nie za bardzo wierzą w powtarzalność takich sytuacji, warto zwrócić uwagę na związek reprezentacji mężczyzn i ich wyników w mistrzowskich imprezach przez pryzmat Memoriału Huberta Jerzego Wagnera.
Niedawno ktoś na siłę chciał udowodnić, że jak zespół słabo wypada podczas Memoriału, to później przyjeżdża z medalem mistrzowskiej imprezy, tak jak miało to miejsce dwa lata temu. Nasi panowie wygrali w Memoriale zaledwie jednego seta, ale później wrócili z brązowymi medalami mistrzostw Europy. Rok temu było odwrotnie. Reprezentacja wygrała Memoriał, ale Igrzyska w Londynie zakończyły się porażką.
W tym roku – kadra Andrei Anastasiego okazała się najlepsza w Memoriale i w tym miejscu wypada uspokoić wszystkich tych, którzy wierzą w powtarzalność pewnych zdarzeń. Po wygraniu Memoriału siedem lat temu reprezentacja wróciła z Japonii z wicemistrzostwem świata, a dwa lata później – także po wygraniu Memoriału – ze złotem mistrzostw Europy. Ku pokrzepieniu serc – przed dzisiejszym pierwszym meczem i kolejnymi spotkaniami w grupie – niech każdy wybierze sobie wersję zdarzeń jaka mu pasuje. Siatkarzom polecam wybrać tę, która mówi, że jak na Memoriale jest dobrze, to później też… jest dobrze.
W całej historii sportu nasz kraj nie miał zbyt wielu okazji do organizacji wielkich imprez. Ostatnio ta tendencja zaczęła się zmieniać. Dwa lata temu w naszym kraju gościł Eurobasket kobiet, w 2009 roku Eurobasket mężczyzn, w 2009 roku po raz pierwszy w historii wystąpiliśmy w roli gospodarza mistrzostw Europy kobiet, w tym – też po raz pierwszy w historii – wystąpimy w roli współgospodarza mistrzostw Europy siatkarzy, a w przyszłym roku – będziemy gospodarzami siatkarskiego mundialu. W nieco dalszej perspektywie czekają nas jeszcze mistrzostwa Europy piłkarzy ręcznych, no i historia najważniejsza i nie konkurująca z niczym innym – byliśmy w ubiegłym roku gospodarzami piłkarskiego EURO.
W przypadku gospodarzy imprez – na całym świecie nie zmienia się jedno – mianowicie ogromne oczekiwania kibiców oraz samych organizatorów. I z tym bywa bardzo różnie, bo nie wszyscy potrafią sobie z wielką presją poradzić. Najlepszym przykładem byliby tu pewnie nasi piłkarze, ale od nich akurat nikt o zdrowych zmysłach wielkich cudów nie oczekiwał. Co najwyżej może wyjścia z grupy, co i tak się nie udało.
Nieco inaczej jest w przypadku naszych halowych dyscyplin. W przypadku koszykarek i koszykarzy oczekiwania były dużo większe, niż w przypadku piłkarzy, a skończyło się podobnie do piłkarzy – odpowiednio dziesiątym i jedenastym miejscem.
Na wysokości zadania stanęły siatkarki, które turniej Eurovolleya 2009 zakończyły z brązowym medalem. Łatwo jednak nie było, bo w drugiej części turnieju, nie wszystko zależało już od naszego zespołu. Splot szczęśliwych okoliczności oraz wygrana Holenderek z Rosjankami pozwoliła naszej drużynie na awans do finałowej czwórki, co było głównym celem drużyny. Wywalczony medal był już przysłowiową wisienką na torcie.
Z podobnego pułapu przystępują do mistrzostw Europy nasi siatkarze. Wszyscy bez wyjątku mają świadomość jak wielkie oczekiwania będą towarzyszyć ich kolejnym występom. Na szczęście, w naszym zespole nie brakuje doświadczonych siatkarzy, którzy z podobną presją musieli sobie radzić także w klubach, w których występowali bądź występują.
Łukasz Żygadło przez kilka lat grał we włoskim Trento, w klubie w którym drugie miejsce w jakichkolwiek rozgrywkach było porażką. Tam nikt nie wyobrażał sobie, żeby nie wygrać też prestiżowych rozgrywek Ligi Mistrzów, szczególnie wtedy, kiedy jest się organizatorem finałowego turnieju. I oni to wszystko wygrywali, na luzie, jak chcieli!
Większość siatkarzy obecnej kadry Anastasiego – już raz, nieco na mniejszą skalę, przeżyło podobne emocje dwa lata temu, kiedy byliśmy organizatorem finałowego turnieju Ligi Światowej. Turniej w Ergo Arenie, mimo dramatycznych zwrotów akcji zakończył się sukcesem – pierwszym w historii medalem tych rozgrywek. Pewnie, że nie da się go porównać do mistrzostw Europy pod względem sportowym, ale już pod każdym innym – zaczynając od emocji mu towarzyszących i tak zwanej „głowy” – na pewno tak.
Przed pierwszym meczem chciałbym jakoś naszych chłopaków uspokoić, a propos tych emocji, oczekiwań, presji i tego wszystkiego dookoła. Jak to zrobić? Może tak, że przy tym wszystkim, co czekać nas będzie za rok podczas mundialu, tegoroczne mistrzostwa Europy to prawdziwy „lajcik”.
Trzydzieści lat to szmat czasu, prawda? W sporcie to cała epoka. Kilka epok. Dzisiaj, po ostatnich tłustych i obfitujących w sukcesy latach, marząc o kolejnym podium i medalu, trudno to sobie wyobrazić, ale właśnie tyle czasu potrzebowaliśmy, aby do swojego dorobku dodać kolejny krążek mistrzostw Europy.
W 1983 roku reprezentacja Polski wywalczyła piąte z rzędu srebro, po czym nastąpiła wspomniana… trzydziestoletnia przerwa. W 2009 roku w Turcji Polacy po raz pierwszy w historii zostali mistrzami Europy. Dwa lata temu z Austrii i Czech wrócili z brązowymi medalami. W obu turniejach w reprezentacji Polski zagrał Jakub Jarosz, który – podobnie jak jego ojciec Maciej, trzydzieści lat temu – przyciąga do siebie medale wywalczone w mistrzostwach Starego Kontynentu. Maciek ma w kolekcji trzy srebra. Kuba powiedział mi niedawno, że srebro wziąłby teraz w ciemno.
Drugim graczem w ekipie Anastasiego, który kontynuuje rodzinne tradycje w kolekcjonowaniu medali z Mistrzostw Europy jest Fabian Drzyzga. Jego ojciec Wojciech, dzisiaj komentator Polsatu Sport, też ma w kolekcji trzy srebrne medale. Fabian na razie jeden – brązowy. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że chce być lepszy od ojca. Trzymam kciuki!
Trzon obecnej drużyny stanowią gracze, którzy w zdecydowanej większości – pomijając debiutantów – znają już smak medalu ME. Wśród nich jest jednak jeden siatkarz, który tego smaku nie miał okazji poznać i aż się wierzyć nie chce, że chodzi tu o Michała Winiarskiego.
„Winiar”, nie wiem jak patrzysz na tę sytuację, ale mi się jakoś nie mieści w głowie, że w swoim sportowym CV, ktoś taki jak Ty, w rubryce medale mistrzostw Europy może mieć wolne miejsce. Czas to zmienić. Najlepiej teraz, bo… jak nie teraz, to kiedy? Tym bardziej, że grać będziecie przy ogromnym wsparciu fantastycznych ludzi – polskich kibiców.
Nie zawiedźcie ich! Walczcie! Nic więcej… Po prostu walczcie!
Marek Magiera
Comments