top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

W środę dzień prawdy

2012-08-06


Cztery lata temu po Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie poproszony zostałem o komentarz do występu Polaków w jednej ze stacji radiowych. Pozwoliłem sobie na wygłoszenie opinii, że musimy być przygotowani na to, że z roku na rok, z Igrzysk na Igrzyska, będzie tylko gorzej. I niestety najprawdopodobniej wyjdzie na moje, ale satysfakcji z tego powodu nie mam żadnej. Przed nami ostatni tydzień zmagań w Londynie i liczę na to, że nasz medalowy dorobek znacząco się poprawi. Chociaż z drugiej strony, tak naprawdę zależało mi, i zależy nadal, tylko na jednym krążku, ale o tym na koniec naszego cotygodniowego spotkania. Na początek kilka słów o największych „polskich wtopach” Igrzysk w Londynie, zaznaczam, że kolejność jest zupełnie przypadkowa.

Agnieszka Radwańska. Kiedy zakończyła swój udział w Igrzyskach Olimpijskich powiedziała wprost, że turniej olimpijski w tenisie ziemnym, to turniej drugiej kategorii. I powiedziała prawdę, bo tak jest w rzeczywistości. Do Agnieszki mam żal jedynie o to, że nie powiedziała tego przed startem, bo jej występ w Londynie ograniczyłbym do obejrzenia ceremonii otwarcia, gdzie jako chorąży polskiej reprezentacji wyglądała naprawdę pięknie i dla tej chociażby chwili warto było przed telewizorem trochę posiedzieć. Niestety czas jej pobytu na korcie okazał się zwyczajnie czasem straconym.

Sylwia Gruchała. Do dzisiaj słyszę w uszach jej wypowiedź, że jedzie do Londynu po złoto. Podejście jak najbardziej prawidłowe, bo przecież o to w sporcie chodzi. Niestety, to też wiemy wszyscy – sport ma to do siebie, że jest najbardziej nieprzewidywalną dziedziną życia i w jego uprawianie wkalkulowane są nie tylko zwycięstwa, ale także porażki. I Gruchała poniosła porażkę odpadając już w pierwszej rundzie eliminacyjnej, o co osobiście pretensji nie mam i nikt nie powinien mieć, bo taki właśnie jest sport.  Ale jak słyszę później, że „dopóki walczysz jesteś zwycięzcą” i że „dałam z siebie wszystko, rywalka była lepsza, w sumie jestem zadowolona”, to mi ręce opadają. Droga pani Sylwio, niestety ale trzeba sobie powiedzieć prawdę. Zadowolona to pani powinna być z sesji dla CKM-u i występu w teledysku Feela, bo tam wypadła pani naprawdę olśniewająco, fakt było to dość dawno temu i może pani tego nie pamiętać.

Otylia Jędrzejczak. Niestety… Niestety, bo Otylia zrobiła dla polskiego sportu naprawdę dużo i aż żal było patrzeć jak niemiłosiernie męczy się nie tylko z rywalkami, ale przede wszystkim ze sobą. Smutny to był widok.

Lista „polskich wtop” jest podczas IO w Londynie wyjątkowo długa i coś mam przeczucie, że jeszcze się powiększy. Radwańska, Gruchała i Jędrzejczak, to zawodniczki rozpoznawalne dla każdego, nawet średnio rozgarniętego kibica. Ale są też inni, dla mnie „bezimienni”, którzy popisali się jeszcze lepiej od wyżej wymienionych. Przepraszam, że nie wymienię ich nazwisk, ale szkoda mi czasu na szukanie ich w Internecie. Zwyczajnie mi się nie chce, tak jak im się nie chciało podczas swoich występów, a mam tu na myśli takiego wielkiego judokę, który pochodził sobie przez pięć minut po macie, czy tatami (nigdy nie pamiętam jak to się nazywa) i nie wykonał ani jednej akcji ofensywnej, czy naszą sztafetę pływacką, która ukończyła swój bieg, kiedy cała reszta już dawno zdążyła wyjść z basenu, i to nie z wody, tylko w ogóle z obiektu.

Dobra… Nie ma co. Będzie okazja jeszcze to wszystko podsumować. Teraz o pozytywach, bo te na szczęście też były.

Adrian Zieliński, Tomasz Majewski, Sylwia Bogacka oraz Julia Michalska i Magdalena Fularczyk.

Dla wszystkich gratulacje za medale. Stanąć na podium IO to wielka rzecz. Szczególnie zaimponowały mi panie od wioseł, bo dały z siebie prawdziwego maksa, wprost umierały w kajaku, aby ten medal wyszarpać. I wyszarpały, brawo. Po wyścigu, jedna z pań – niestety nie pamiętam która, chyba Michalska, bo Fularczyk była tak wyczerpana, że nie była w stanie ustać na nogach – trochę się rozpędziła i stwierdziła coś w stylu, że najłatwiej jest siedzieć przed telewizorem i krytykować. O co jej chodziło nie wiem, ale biorę to na karb ogromnych emocji.

Mateusz Polaczyk. Nasz kajakarz górski. Był czwarty w finale swojej konkurencji, a do szczęścia, czytaj medalu zabrakło mu niewiele. Mam sentyment do tej dyscypliny sportu, bo tak z dwadzieścia parę lat temu – jako piłkarz junior Rakowa Częstochowa – byłem na obozie zimowym w Szczawnicy. W tym samym ośrodku, co moja drużyna byli też kajakarze górscy. Super chłopaki, widziałem jak trenują, jak pracują… Oj, długo by tu opowiadać. Napiszę tylko, że przy ich systemie pracy, nasz obóz (a wydawało mi się, że harujemy jak woły), to było jakieś, powiedzmy zimowisko.

Paweł Zagrodnik. Pojechał na IO w ostatniej chwili, zastępując kontuzjowanego Tomasza Kowalskiego. I ten występ „last minute” o mały włos, a zakończyłby się medalem. Szkoda chłopaka, bo zostawił w Londynie całe swoje serce, pokazując, że jak się chce, to można. Tak się zastanawiam, czy to czasem nie byłby dobry pomysł, aby powołania do reprezentacji na zawody rozdawać w ostatniej chwili, tuż przed wyjazdem, żeby jeden z drugim – za państwową dotację – nie czuł się zwolniony z jakiegokolwiek obowiązku przez prawie cztery kolejne lata?

Za wielki pozytyw uważam występ naszej plażowej pary Prudel – Fijałek. Grzegorza miałem okazję poznać prawie dziesięć lat temu i pamiętam jak bił się z myślami, czy pozostać w hali, czy zdecydować się – jak to wtedy określił – na „piaskownicę”. Dzisiaj, i ja, i trener Kowalski, i trener Stachura, i sam „Fifi” wie doskonale, że był to najlepszy wybór w jego sportowym życiu. Piszę te słowa przed ich ćwierćfinałowym meczem, który z wielką przyjemnością wczesnym wieczorem obejrzę.

I na koniec słowo o siatkarzach, których występu na razie nie ma co oceniać, bo turniej wciąż trwa. Dzień prawdy – dla nas wszystkich – nadejdzie w najbliższą środę, a dzisiaj w zasadzie mógłbym napisać to samo, co pisałem tydzień temu, czy zaraz po Memoriale Wagnera. Nie ma tu dla mnie znaczenia fakt, że gramy dużo słabiej niż podczas Finału Ligi Światowej w Sofii, że przegraliśmy w grupie z Bułgarią i że zagraliśmy dramatycznie źle dzisiaj, przegrywając z Australią (szybciej bym się spodziewał, że śnieg spadnie, niż tego, że z nimi przegramy)…

Najważniejszy będzie ćwierćfinał, a z kim w nim zagramy naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia. Tak przynajmniej – tutaj bez ironii – od samego początku Igrzysk twierdzili sami nasi siatkarze. Cóż, trzeba wierzyć…

Marek Magiera

Comments


bottom of page