2011-09-13
Niech tytuł tego felietonu nikogo nie zmyli. To nie jest komentarz do ME, które od soboty rozgrywane są na parkietach w Czechach i Austrii. O nich napiszę za tydzień, kiedy będziemy już po wielkim finale. Dzisiaj będzie nietypowo, trochę sentymentalnie, a wszystko za sprawą kilku ludzi, którzy mają w sobie to coś, co pozwala wierzyć, że zaangażowanie i przede wszystkim wielka pasja, to wystarczające atrybuty, aby postawić solidny fundament pod budowę czegoś naprawdę fajnego, przy okazji, a może raczej przede wszystkim, związanego z naszą ukochaną dyscypliną sportu, czyli siatkówką.
Przy okazji któregoś z meczów Ligi Światowej uciąłem sobie dłuższą pogawędkę z Andrzejem Lemkiem, naszym znakomitym arbitrem mieszkającym na co dzień w Krakowie. Rozmawialiśmy głównie o sędziowaniu, problemach naszych międzynarodowych arbitrów, obsadach na najważniejsze mistrzowskie imprezy, a także na temat interpretacji niektórych przepisów. Przyznam, że Andrzej otworzył mi szerzej oczy na niektóre zagadnienia, ale to temat na zupełnie inną historię. – Słuchaj, a może przyjechałbyś do mnie do Krakowa we wrześniu, robimy tam taki pokazowy mecz z Resovią – rzucił na koniec. – Wiesz, powspominamy stare czasy, młodzież zagra, nasza Wanda wywalczyła awans do pierwszej ligi, trochę ludzi powinno przyjść, w końcu Resovia to marka.
Z zaproszenia skorzystałem i w ubiegłym tygodniu wybrałem się do Krakowa. Pierwszoligowa Wanda zagrała towarzysko z Resovią Rzeszów. Mecz, po ponad dwóch godzinach walki, wygrali gospodarze 3:2. Resovia wystąpiła bez swoich kadrowiczów, ale w silnym składzie. Grali m.in. Maciek Dobrowolski, Wojtek Grzyb, Tomek Józefacki, Łukasz Perłowski, Olieg Akhrem, w ekipie z Krakowa też kilka znajomych twarzy na czele z Bartkiem Soroką i Damianem Domonikiem. Ale nie to jest najważniejsze…
Przed meczem, w towarzystwie Marka Karbarza, Andrzej Lemek urządził nam spacer po hali w której odbywał się mecz, a była to hala Hutnika. I wyobraźcie sobie, że w tej hali praktycznie nic się nie zmieniło od momentu, kiedy byłem w niej ostatni raz, a był to koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Ten sam parkiet, drewniany, a jakże – odnowiony wprawdzie, ale w tych samych kolorach co wtedy. To samo nagłośnienie, światło i drewniane ławki na trybunach. Siedziałem na nich, kiedy Hutnik toczył boje z AZS-em Częstochowa o mistrzostwo Polski. Z jednej strony Jurek, Martyniuk, Golec, Fornal, Topór – z drugiej strony Marszałek, Mac, Stanicki, Olejnik, starszy z braci Stelmachów... – No widzisz – powiedział Andrzej Lemek. – Nie wiedziałem, że tu kiedyś byłeś. Ja na meczach z Panini Modena siedziałem przy tamtym filarze.
Oj, Hutnik Kraków był wtedy wielką siatkarską firmą. Powspominał też Marek Karbarz, przypominając co też ciekawego kryło się w szatniach i najbliższej okolicy sąsiadującej z obiektem. Szatnie też odwiedziliśmy… Jedna pozostała w stylu retro, inne zostały odnowione i pachną świeżością. – Chcemy tu jeszcze zrobić mały hotelik, drobne zaplecze, uruchomić restauracje, to już wynajęliśmy ajentowi na sklepik – wyliczał Lemek. – A drużyna? – rzucił Karbarz.
Drużyna będzie. Może jeszcze nie za rok, ale za dwa chcemy powalczyć o PlusLigę. Na razie idziemy małymi krokami, ale do przodu. To z kolei słowa trenera Wandy, zarazem prezesa klubu Grzegorza Silczaka. To dzięki jego pasji i zaangażowaniu kilku osób siatkówka w Krakowie staje na nogi. – Chciałem, żeby taki mecz koniecznie się odbył, bo tutaj od tego 89 roku praktycznie nic się nie działo – mówił. – Dlatego graliśmy na takiej nawierzchni, chcieliśmy, aby było po staremu, nawet nie zamazaliśmy starego pola zagrywki. Ale już za kilka dni wszystko się zmieni. Ułożymy terafleks, powoli będziemy zmieniać oblicze tego miejsca…
Trzymam kciuki! Podczas meczu z Resovią kibice szczelnie wypełnili halę. Zapotrzebowanie na siatkówkę więc jest, a pamiętajmy, że w Krakowie powstaje nowa, piękna hala, która będzie mogła pomieścić aż 16 tysięcy widzów. Aby ją zapełnić – jak zauważył Marek Karbarz – potrzebna jest drużyna. Wierzę, że i ona w Krakowie powstanie, i niedługo będziemy mieli okazję do bardziej regularnych spotkań.
Oglądając mecz Wandy z Resovią uświadomiłem sobie, jak w ostatnich dwudziestu latach zmieniła się siatkówka. Ciekawy jestem, jak wielu z Was pamięta jeszcze, że grało się bez libero, nie można było dotknąć siatki, nie było netowej zagrywki, którą wykonywało się zresztą z oznaczonego pola, no i najważniejsze – punkty zdobywało się tylko przy własnym serwisie. I grało się do 15. No i oczywiście nie było tak kolorowo jak teraz. Sędziowie ubrani byli w białe stroje, a te w których występowali wtedy zawodnicy byłyby teraz prawdziwymi hitami „secendhandów”. Reklam nie było praktycznie w ogóle. I piłka była biała, albo szarobiała. Ciekawe, czy to wszystko, czy o czymś zapomniałem? Marek Magiera
Comments