2012-03-20
Ten felieton wyglądałby zapewne zupełnie inaczej, gdybym usiadł do komputera zaraz po zakończeniu finałowego meczu Ligi Mistrzów Skra – Zenit, jeszcze w Atlas Arenie, a nie dzisiaj, czyli już prawie 24 godziny po jego zakończeniu. Emocje, które towarzyszyły ostatniej akcji spotkania były tak duże, że niemal wszystkim obecnym na meczu przesłoniły to, co tak naprawdę się wydarzyło.
Eksplozja nastąpiła w chwili, kiedy zupełnie przez przypadek, na telebimie w hali, pojawił się fragment pomeczowego studia Polsatu Sport, a w nim powtórka spornej sytuacji, która jednoznacznie wskazała błąd sędziego. Jurij Bierieżko dotknął piłki po ataku Michała Winiarskiego do czego zresztą później sam Michałowi się przyznał. Sędzia podarował punkt drużynie z Kazania i to ona wygrała mecz. Pierwsze pytanie, które pozwolę sobie pozostawić bez odpowiedzi (a każdy niech sam spróbuje jej poszukać) brzmi następująco – czy to przez tą ostatnią akcję Skra przegrała mecz?
Tegoroczny finał Ligi Mistrzów był znakomitym widowiskiem. Tutaj nie ma wątpliwości. Skończył się w taki, a nie inny sposób, trudno, można powiedzieć nawet, że przykro. Oczywiście nie wiemy, i się nie dowiemy, czy Skra wygrałaby mecz, gdyby trwał on dalej. Nie ma co nawet tracić czasu na tego typu dyskusje. Niestety, ale prawda jest brutalna. Takie historie są wpisane w scenariusz widowisk sportowych i nikt tego nie zmieni, nawet ewentualna kompleksowa wideoweryfikacja. Pytanie drugie, które także pozostawiam bez odpowiedzi, ponownie prosząc, aby każdy odpowiedział sobie na nie sam – czy o tej ostatniej akcji byśmy dyskutowali, gdyby odwrócić sytuację i gdyby to Skra otrzymała punkt w prezencie od sędziego?
Siatkarska publiczność w naszym kraju jest fantastyczna, a przy tym bardzo mocno wyczulona na „niezdrowe” zachowania. Wielu kibiców po ostatniej akcji meczu głośno zadawało sobie pytanie o ideę fair-play w kontekście zachowania Bierieżki, który nie dał po sobie poznać, że piłki dotknął. W opinii wielu fanów powinien był się do tego przyznać. Tutaj nasuwa się kolejne pytanie, które też pozostawię bez odpowiedzi – kto z nas, ale tak szczerze, w takiej sytuacji by się przyznał? Aby pomóc sobie w wyrobieniu poglądu na sytuację zadzwoniłem do kilku znajomych siatkarzy. Po siódmym telefonie odpuściłem, bo wszyscy powiedzieli, że zachowaliby się dokładnie tak samo jak Bierieżko, w myśl starej prawdy dziejowej, że zawodnik jest od grania, a sędzia od podejmowania decyzji. Pomyślałem sobie, że może nieco inaczej jest z kobietami, podobno bardziej wrażliwymi osobami od mężczyzn, ale tutaj już po pierwszym telefonie odpuściłem zupełnie. Jedna z naszych ligowych siatkarek powiedziała mi, że nawet gdyby urwało jej w takiej sytuacji palec i ten leżałby gdzieś na boisku, to… i tak nie przyznałaby się do błędu. Na koniec tej kwestii jeszcze głos trenerski. Jednego z naszych szkoleniowców zapytałem wprost, jak zachowałby się w stosunku do zawodnika, gdyby ten przyznał się, że piłki dotknął, a w konsekwencji drużyna później przegrała mecz. Co usłyszałem? Cytuję dosłownie: - Nic bym nie zrobił, bo by go chłopaki wcześniej zaj…
Teraz o rzeczy, która mnie osobiście ujęła. Zachowanie siatkarzy i trenera Jacka Nawrockiego po meczu, kiedy podeszli do rywali i pogratulowali im wygranej. Jadąc samochodem do Muszyny słuchałem ich wypowiedzi w niedzielnej Kronice Sportowej w radiowej Jedynce. Ani Marcin Możdżonek, ani Michał Winiarski, ani trener Nawrocki nie powiedzieli, że czują się w jakikolwiek sposób skrzywdzeni. Taka postawa generuje tylko i wyłącznie sportowców wielkiej klasy. I cała ekipa bełchatowska tą klasę, nie tylko po meczu, ale w całym turnieju pokazała.
Zastanawiałem się jak spuentować to wszystko, co wydarzyło się w Łodzi podczas finałowego turnieju Ligi Mistrzów? Działo się naprawdę wiele, ale wszystko – w sumie chyba niesłusznie – przesłoniła w zasadzie jedna akcja. Siatkarze Skry i jej kibice mogą czuć się rozżaleni, tak jak czuli się Rosjanie w półfinale Mistrzostw Europy, kiedy po ataku Maxima Michajłowa piłki w bloku dotknął jeden z Serbów i to Serbia, w skutek błędnej decyzji arbitra awansowała do finału. Życie ma to do siebie, że zawsze oddaje, a bilans zysków i strat z reguły wychodzi na zero. W Łodzi na swoje wyszedł wspomniany Maxim Michajłow. Jestem przekonany, że kiedyś wyjdzie też Skra.
Teraz trzymamy kciuki za Resovię w Pucharze CEV i AZS-y w Challenge Cup. Rzeszowianie w finale Pucharu Konfederacji zagrają z moskiewskim Dynamem, AZS-y o triumf w swoim pucharze bić się będą między sobą. To wyjątkowy sezon dla naszej siatkówki. Jeżeli takie granie naszych drużyn w Europie stanie się normą, jestem przekonany, że wcześniej czy później, ze wskazaniem na wcześniej, wymarzony triumf w Lidze Mistrzów stanie się naszym udziałem. Czy to będzie Skra, czy Resovia, może ZAKSA, a może jeszcze ktoś inny – w tym przypadku nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, aby był to polski klub.
Na koniec ostatnie pytanie bez odpowiedzi. Ciekawe co by się działo w Atlas Arenie, gdyby na siatkarskich parkietach obowiązywał zwyczaj panujący na piłkarskich boiskach Champions League, kiedy to sędziowie meczu, jeszcze przed dekoracją drużyn, odbierają w świetle jupiterów pamiątkowe grawertony za prowadzenie spotkania?
Marek Magiera
Comments