2015-10-19
W Finale Ligi Światowej zagraliśmy cztery mecze, wygraliśmy tylko jeden. W Pucharze Świata zagraliśmy 11 meczów, przegraliśmy tylko jeden. W Mistrzostwach Europy jeden mecz zadecydował o wyrzuceniu nas z turnieju na etapie ćwierćfinału.
Zewsząd słyszę, że tegoroczny sezon naszej reprezentacji trzeba ocenić pozytywnie, głównie przez pryzmat występów w Lidze Światowej i Pucharu Świata, a nie Mistrzostw Europy na których rzeczywiście graliśmy słabo. OK. Zgadzam się, że w dwóch pierwszych imprezach nie graliśmy źle, szczególnie w Pucharze Świata, ale myślę, że wszyscy zgodzimy się z opinią, że wyniki jakie uzyskaliśmy na koniec tych imprez były rozczarowujące. A w zawodowym sporcie chodzi przede wszystkim o wyniki. Wrażenia artystyczne nie mają żadnego znaczenia.
Nie będę ukrywał, że po porażce ze Słowenią w ćwierćfinale ME byłem zwyczajnie zły, dopóki z odtworzenia nie obejrzałem sobie powtórki tego meczu. Na żywo go nie oglądałem, bo równolegle komentowałem inne spotkanie i miałem różne myśli włącznie z tą, że – jak mawia klasyk – „pewna formuła współpracy już się wyczerpała”. Do czego zmierzam? Ano do tego, że ten mecz ze Słowenią dobitnie pokazał, że jak głowa i serce chce, a nogi i ręce nie mogą, to wychodzą właśnie takie kwiatki jakie mieliśmy przyjemność, albo raczej w tym przypadku nieprzyjemność zobaczyć.
Nic to, czasu nie cofniemy, z błędów popełnionych w tym roku trzeba wyciągnąć wnioski i szykować się na berlińską kwalifikację. Może w nieco zmienionym składzie? Może… Zresztą, co ja się tu będę wymądrzał, najważniejsze żeby wiedzieli Antiga i Blain.
Na koniec coś wesołego, bo w tym w sumie smutnym tygodniu nie brakowało śmiesznych akcentów. Jednym z nich – według mnie największym – była wypowiedź jednego z naszych „starych” mistrzów, że porażka ze Słowenią, to – uwaga, uwaga, teraz cytat – „krach polskiej siatkówki”. Bez komentarza.
Marek Magiera
Komentarze