2012-07-02
W jednej grupie: Polska, Brazylia i Kuba, w drugiej: Niemcy, USA i Bułgaria. Przed nami Final Six Ligi Światowej 2012, czyli wielki przedsmak tego wszystkiego, czego doświadczać będziemy podczas zbliżających się Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Nie chcę w tym miejscu używać górnolotnych słów i nazywać naszej grupy „grupą śmierci”, bo finałowe turnieje siatkarskich imprez z reguły mają to do siebie, że najlepsi grają z najlepszymi. Jak wypadną Polacy? Czy poprawią wynik z ubiegłego sezonu? To są najważniejsze pytania.
Prawda jest taka, że z naszej grupy możemy wyjść z pierwszego miejsca, możemy z drugiego, ale równie dobrze... możemy zająć trzecie miejsce. Ostatni wariant, niestety, też trzeba wziąć pod uwagę, bo choć statystyka ostatnich spotkań przemawia wyraźnie na naszą korzyść, to pamiętajmy, że tutaj mamy do czynienia z turniejem i o powodzeniu w imprezie może zadecydować raptem jeden mecz.
O przygotowanie naszej drużyny jestem spokojny z kilku powodów. Andrea Anastasi jak dotąd trafiał z formą zespołu na każdą docelową imprezę i jakoś nie widzę powodu, dlaczego akurat miałoby się to zmienić podczas Finału w Sofii. Zbudowany jestem postawą samych zawodników, którzy wykonali dotąd kawał roboty, ale też nie ukrywają, że widzą sens tego, co do tej pory zrobili.
Nie jest żadną tajemnicą, że żyję w bardzo dobrej komitywie z Michałem Winiarskim i że nasze relacje wybiegają daleko poza tak zwane sprawy zawodowe. Kilka razy próbowałem namówić „Miśka” na jakiś publiczny występ w Polsacie Sport, ale skutecznie mi się wymigiwał – rozumiem go zresztą, bo w żartach, które czasami sobie robimy, to on jest dalej na prowadzeniu. Nie wiem, bo o to go nie pytałem, ale może pomyślał, że nasze spotkanie na wizji byłoby dla mnie idealnym miejscem do jakiegoś rewanżu – nie ukrywam akurat, że przyszło mi to kiedyś do głowy. Kiedy Michał wystąpił w Turbokozaku w Canal Plus Sport i zaprezentował swoje umiejętności piłkarskie zadzwonił z pytaniem czy widziałem występ „Ronaldo z Bełchatowa”? Tak się złożyło, że widziałem i swoją opinię wyraziłem (a wy możecie skrót obejrzeć tutaj). On na to: - No to jak będziesz robił jakiś program o piłce, to możesz mnie zaprosić jako eksperta, przyjadę na bank, bo przecież nie będziemy gadać o siatkówce, bo zawsze o niej gadamy – rzucił na do widzenia.
„Winiar” nie wiedział, że będę miał przyjemność występować w roli gospodarza programu Cafe Euro w Polsacie Sport, co więcej – wtedy, kiedy występował w Turbokozaku – ja tego też nie wiedziałem. Przypomniałem sobie całą sytuację w ubiegłym tygodniu i zadzwoniłem z pytaniem, czy nie znalazłby trochę czasu i nie przyjechał w piątkowy wieczór do studia. Najpierw powiedział, że nie ma sprawy, ale tak mniej więcej z godzinę później to on zadzwonił i już z zupełnie chłodną głową powiedział mniej więcej tak: „fajny program, fajny pomysł, ale wiesz co, to się skończy w środku nocy, a my mamy rano trening, muszę być w formie, bo zapieprzamy równo, szkoda by było tę całą robotę zmarnować”.
Oczywiście odpowiedziałem, że nie ma sprawy... A tę historyjkę przytoczyłem tylko po to, aby uświadomić wszystkim jak oni poważnie traktują całe przygotowania – raz do F6 w Sofii, dwa do IO w Londynie. Z doświadczenia Michała – i przy okazji mojego – wiem, że w poprzednich latach bywało z tym różnie.
Nie wiem, czy zdobędziemy medal w Sofii, przyznam szczerze nie przywiązuję do tego, aż tak dużej wagi. Oczywiście chciałbym, więcej – marzy mi się pierwsze historyczne zwycięstwo w Lidze Światowej, ale uważam, że w tym roku nie jest to chyba najważniejsze. O to, że zespół będzie walczył możemy być spokojni, a co z tego wyniknie zobaczymy...
Na koniec słowo o zakończonym wczoraj EURO.
To były trzy cudowne tygodnie, których nie zapomnę do końca życia. Szkoda, że to już koniec. Chciałbym coś podobnego przeżyć raz jeszcze. Czy za dwa lata, czy za dwadzieścia, nie ma znaczenia. Po prostu chciałbym, aby nasz kraj wyglądał zawsze tak, jak przez te ostatnie trzy tygodnie...
Marek Magiera
Comments