top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Poolimpijska pocztówka z wakacji...

2024-08-26




Wróciłem właśnie prawie z dwutygodniowych wakacji w Hiszpanii z okolic Barcelony i nie piszę tego, żeby tym faktem jakoś wyjątkowo epatować, bo to tak na dobrą sprawę żadne wydarzenie, ale chciałem się podzielić przy tej okazji pewnym nazwijmy to urlopowym spostrzeżeniem, poniekąd poigrzyskowym, dotyczącym szeroko skrojonej dyskusji na temat kondycji polskiego sportu i miejsca, które on zajmuje. Tylko nie za bardzo wiem jak dokładnie sprecyzować to miejsce. Dlaczego?


To może zacznijmy od takiej nadmorskiej alejki nazywanej w Polsce deptakiem. Nie wiem ile w sumie ma długości, ale sporo, bo w zachodnią stronę na pewno cztery kilometry od mojej miejscówki i grubo ponad osiem w kierunku wschodnim - to sprawdziłem i zawróciłem przy porcie, ale śmiało można było iść jeszcze dalej. Tłok nieprawdopodobny i to o każdej porze dnia. Raz byłem o 6 rano, kilka razy przed południem i raz późnym popołudniem. Wszyscy energicznie maszerują, albo biegają, tudzież jeżdżą na rolkach. Nie ma tylko rowerów, bo jest zakaz jazdy po deptaku, ale już na ścieżkach rowerowych ruch jest taki jak w szczytowych godzinach na Marszałkowskiej w Warszawie.

To się nazywa masowość. Pomijam już fakt grania na plaży w piłkę nożną, czyli beachsoccera, w siatkówkę, czyli beachvolleya, czy w padla. Grają wszyscy, w każdym wieku...

Nie wiem ile medali na igrzyskach olimpijskich zdobyli Hiszpanie i szczerze mówiąc w ogóle nie ma to dla mnie znaczenia, tak samo jak nie ma dla mnie znaczenia, ile medali zdobyli na igrzyskach Polacy w kontekście ogólnego patrzenia na sport i jego oceny przez pryzmat kondycji i masowego uprawiania go w danym kraju. Wiem za to, że jeśli chodzi o ludność, to Hiszpania jest liczbowo o "dwie Warszawy" większa od Polski, czyli niewiele...

Przez dwanaście dni mojego pobytu tutaj, tylko jednego dnia niebo było zachmurzone, padał przelotny deszcz, a wieczorem były niegroźne i krótkie trzy, czy cztery burze. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że ten "brzydszy" dzień trafił się w dniu meczu o Superpuchar Europy i dzięki temu miałem okazję podejrzeć sposób transmisji tego wydarzenia przez hiszpańską TV.

Celebrowanie meczu w Warszawie Hiszpanie rozpoczęli o godz. 13.00 włączając na ekranie w lewym górnym rogu monitora zegar odmierzający czas do pierwszego gwizdka arbitra 08:00:00.

Centrum dowodzenia było studio w Madrycie, gdzie było dwóch prowadzących i trzech gości. Drugie studio z prowadzącym i dwoma gośćmi było na Stadionie Narodowym w Warszawie. Reporterzy pracowali na swoich stanowiskach w hotelu, gdzie mieszkali piłkarze Realu, na Stadionie Narodowym przygotowane oprócz studia były dwa stanowiska, pierwsze przy wjeździe na obiekt, drugie przy szatni, dalej przy pomniku Syrenki, na Zamku Królewskim i ostatnie na płycie boiska.

Ekipie telewizyjnej nie umknęło nic. Na żywo można było obejrzeć przyjazd do hotelu prezesa Realu oraz jego przywitanie z piłkarzami, podróż piłkarzy z hotelu na stadion, całą część rozgrzewkową, mecz i pomeczową analizę, a wszystko przeplatane wywiadami z legendami hiszpańskiej piłki... I co ważne dużo rzeczy można było się dowiedzieć o Polsce i o Warszawie, nie tylko w kontekście piłkarskim.

A od minionego piątku, kiedy wystartowała LaLiga codziennie od rana w rozlicznych malutkich kafejkach przy kawie i ciastku rozpoczynały się dyskusje miejscowych o futbolu, które kończyły się jak mniemam późnym wieczorem oglądaniem transmisji kolejnych spotkań. Na każdym stoliku oprócz napitków i tapasów znajdowała się sportowa prasa, od lokalnych dzienników przez wielkie ogólnokrajowe i znane marki "Sport", "Marcę" czy "Asa". Tak na marginesie - jest jeszcze dziennik Sport Deportivo - czyli w sumie cztery sportowe dzienniki w przedziale cenowym 1.20-1.50 Euro. U nas w Polsce kiedyś były trzy dzienniki - Przegląd Sportowy, katowicki Sport i krakowskie Tempo. W formie papierowej przetrwał tylko Przegląd, ale od jakiegoś czasu ukazuje się tylko okazjonalnie.

Konkludując przy okazji poolimpijskich reminiscencji niech każdy spróbuje sobie odpowiedzieć na pytanie - jakie miejsce w życiu każdego z nas zajmuje sport i jakie ma znaczenie na co dzień, w czasie olimpiady, a nie tylko raz na cztery lata, głównie po zakończeniu igrzysk.

Pominę tu dość mocno nośny fakt dobierania się do skóry różnej maści "działaczom" - sama nazwa budzi u mnie skojarzenia z epoką już dawno słusznie minioną - który odbywa się przy poklasku gawiedzi rządnej rozliczeń wszystkich i ze wszystkiego, włącznie z tymi - tutaj cytat z portali społecznościowych - "nieudacznikami" sportowcami, którzy "nie wiadomo po co tam pojechali"...

Marek Magiera

Comments


Commenting has been turned off.
bottom of page