top of page
  • Zdjęcie autoraMarek Magiera

Pomysł

2015-11-30


Dziewięć lat temu w dalekiej Japonii reprezentacja Polski siatkarzy dumnie maszerowała po medal mistrzostw świata. W strefie medalowej z przytupem zameldowała się przed południem polskiego czasu 28 listopada 2006 roku. Pamiętacie co wtedy robiliście?


U mnie to był standard, który trwał ponad sześć tygodni, bo mistrzostwa świata mężczyzn poprzedził kobiecy mundial, też grany w Japonii, co wymuszało wstawanie do pracy w środku nocy. W zależności od godziny meczu naszej reprezentacji w Polsacie Sport zaczynaliśmy robotę, albo o 03:00, albo o 05:00, nigdy później. W 2006 roku razem z małżonką i naszym trzyletnim wówczas synem mieszkaliśmy na warszawskim Gocławiu w małym pokoiku. Przez te sześć tygodni pamiętam, że kładłem się spać na materacu w kuchni, żeby budzik dzwoniący codziennie o 02:15 nie obudził ich w środku nocy…

Przypomniałem to małżonce w sobotę, i aż nam się wierzyć nie chciało, że to już dziewięć lat i że tyle się przez ten czas zmieniło. Szmat czasu, ale z drugiej strony, to tak jakby to wszystko działo się wczoraj. Kiedy będziecie czytać te słowa, ja będę wracał z meczu Czarnych Radom z Effectorem Kielce. A jak Czarni, to i Raul Lozano. A, i oczywiście Daniel Pliński. Piękne wspomnienia wspaniałego czasu, który był prawdziwym zapalnikiem dla naszej dyscypliny, a dla mnie przy okazji też rozwoju zawodowego, ale to już akurat temat na zupełnie inne opowiadanie.

Przed rokiem zdobyliśmy mistrzostwo świata, dziewięć lat temu wywalczyliśmy srebrny medal. To konsekwencja pracy i talentu ludzi, którzy za tymi sukcesami stali. Abstrahując od zawodników, bo to oni w każdej drużynie są najważniejsi, ktoś ich musiał do tych sukcesów przygotować, ale nie tylko fizycznie. Także mentalnie. Ktoś musiał mieć pomysł. Pomysł na filozofię i sposób gry.

Pomysł. Właśnie. Dlaczego piszę o pomyśle. Wczoraj wieczorem wybraliśmy się całą rodziną na koncert zespołu Pectus promujący ich nową płytę pt. „Kobiety”. Bracia Szczepanikowie wpadli na pomysł, aby do swoich muzycznych aranżacji zaprosić kilka polskich artystek i wspólnie z nimi stworzyć coś nowego, innego. Na płycie występuje bodajże 11 pań, w Teatrze Dramatycznym zaprezentowało się ich w sumie siedem, pięć na żywo – Urszula Dudziak, Patrycja Markowska, Kayah, Monika Kuszyńska, Ania Wyszkoni oraz dwie podczas multimedialnego pokazu – Maryla Rodowicz i Basia Trzetrzelewska.

Wielokrotnie podkreślałem, że na muzyce znam się średnio, albo nawet wcale, po prostu – albo mi się coś podoba i wpada w ucho, albo mi się nie podoba i kropka. Myślę sobie nawet, że wiele tych wszystkich kapel jest do siebie bardzo podobnych. I tutaj trochę jak w sporcie, żeby osiągnąć sukces – oprócz tego, że się potrafi grać – trzeba mieć jakiś pomysł. I chłopaki z Pectusa taki pomysł mieli. Podobało mi się.

Na koniec jeszcze słowo o piłkarskich derbach Krakowa. Mecz odbywał się na stadionie Wisły. Kiedy na boisku pojawił się reprezentant Polski, młodziutki Bartosz Kapustka – na stadionie rozległ się chóralny zaśpiew „Ch… ci na imię, Kapustka ch… ci na imię” podparty później jeszcze innymi inwektywami.

No niestety, jest jak jest, taki to urok naszych stadionów. Ale ja nie o tym. Nie wiem, czy kibice Wisły, którzy zaryczeli jak Kapustka ma na imię, zdają sobie sprawę, że wcale nie obrazili młodego piłkarza Cracovii, tylko oddali mu największy… szacunek jaki można oddać największemu rywalowi. Drąc się na całego ryja jak Kapustka ma na imię docenili jego sportową klasę i wartość. Bo tak to już jest, że wyzywa się tylko najlepszych. Na kogoś przeciętnego, czy zwyczajnie słabego, nikt nie zwróci uwagi.


Marek Magiera

Comentarios


bottom of page