top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Piłeczka...

2020-11-09


Dzisiaj w Krótkiej Piłce będzie nietypowo, ale chciałbym abyście przeczytali tekst, który napisałem do tygodnika „Piłka Nożna”, a który zatytułowałem „Brat Jacka Magiery...” Zapraszam.


Mimo, że w zawodowym życiu - zarówno w Polsacie Sport, jak i przy oprawie widowisk sportowych - zajmuje się głównie siatkówką, ale mam przyjemność gościnnie wystąpić na łamach „Piłki Nożnej”, to rozpocznę po piłkarsku i myślę, że z grubej rury, bo jestem chyba jedynym dziennikarzem, który miał przyjemność zagrać w jednej drużynie mecz o ligowe punkty z obecnym selekcjonerem reprezentacji Polski Jerzym Brzęczkiem. 

Tak, tak. Naprawdę. „Brzęku” tego z pewnością nie pamięta, bo on w swoim życiu zagrał dużo poważnych meczów, ale ja, szaraczek, który próbował zostać piłkarzem takich historii zwyczajnie z pamięci nie wyrzuci. Dzisiaj już nie pamiętam, który to był rok - na pewno końcówka lat 80-tych, pewnie znalazłby się protokół z tego meczu, trzeba by było przeszukać archiwa Częstochowskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej, o ile oczywiście takie starocie się zachowały, ale do rzeczy. To był mecz trampkarzy starszych o mistrzostwo nieistniejącego już województwa częstochowskiego, Papiernik Myszków - Raków Częstochowa. My, czyli Raków wygraliśmy 1:0, a bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Jurek Brzęczek. Jerzy, który jest starszy ode mnie rok, czy dwa, trenował już wtedy z pierwszym zespołem i „zszedł” do nas na ten jeden mecz, bo trzeba go było koniecznie wygrać. No i wygraliśmy. On rozegrał całe spotkanie, a ja wszedłem na jakąś końcówkę, maksymalnie trzy, cztery minuty. I tak w mojej piłkarskiej „karierze” było zawsze. Mój brat - znany pewnie wszystkim były piłkarz, a dziś trener - Jacek Magiera, do dzisiaj się ze mnie śmieje, że na różnych poziomach i szczeblach, reprezentując barwy Rakowa Częstochowa rozegrałem jakieś 300 meczów, a w sumie maksymalnie... 500 minut.

Może przy Jacku zostanę, bo uważam za dar od losu, że mogłem wychować się u boku kogoś, kto zaszedł w sporcie, w tym przypadku w piłce nożnej, bardzo daleko i obserwować wszystkie zjawiska, które temu marszowi towarzyszyły. Dzisiaj bardzo pomaga mi to w pracy zawodowej, szczególnie wtedy, kiedy zasiadam na stanowisku komentatorskim i wygłaszam swoje opinie na temat gry, czy zachowania konkretnego zawodnika. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dość proste, ale proszę mi wierzyć, wcale takie nie jest. Już nie o to chodzi, czy ktoś prosto, czy krzywo odbił, czy też kopnął piłkę, bo to rzeczywiście trudne do oceny nie jest, ale gdzieś tam przed tym odbiciem, czy kopnięciem było... wyjście do szkoły, jakaś klasówka, czy egzamin na uczelni, może jakiś problem w domu, a może popsuł się samochód, albo masz chore dziecko. Zdaję sobie sprawę, że widza - mówimy tu o zawodowym sporcie - kompletnie to nie interesuje, zawodnik ma trafić piłką do bramki, albo jak w siatkówce w boisko. I racja, ale komentatora takie rzeczy interesować powinny, aby swoje opinie w miarę możliwości wyważać. 

Ja miałem to szczęście, że widziałem Jacka w domu po debiucie w młodzieżowej reprezentacji Polski, później po zdobyciu mistrzostwa Europy juniorów w 1993 roku, po debiucie w pierwszym zespole Rakowa o którym marzyliśmy obaj, a udało się tylko jemu, po pierwszym golu w poważnej piłce, którego zdobył w zremisowanym przez Raków wyjazdowym meczu z Arką Gdynia, widziałem też pierwszy wywiad udzielony dla jednej z lokalnych gazet, który dzisiaj zajmuje honorowe miejsce w przebogatej kronice, którą Jacek od pierwszego kopnięcia piłki na boisku bardzo mocno pielęgnuje. Ale to tylko jedna strona medalu, bo byłem też przy pierwszym przegranym meczu, przy łomocie od Duńczyków 0:10, przy odpadnięciu z walki o igrzyska olimpijskie, czy po wbiciu samobója dla Bayernu Monachium w towarzyskim meczu już w barwach Legii Warszawa. I tego wszystkiego nie da się ot tak po prostu opowiedzieć, to zwyczajnie trzeba przeżyć, żeby to wszystko zrozumieć.

W tym miejscu ktoś może zapytać, jak to jest, że przy tych wszystkich doświadczeniach, postanowiłem się zająć zawodowo siatkówką, a nie piłką nożną? Dzisiaj już nie ten czas, ale kiedyś opowiadałem, że zwyczajnie nie uśmiechało mi się być całe życie... bratem swojego brata. Oczywiście mówię to pół żartem, pół serio, bo nigdy z tym problemu nie miałem, żyliśmy i żyjemy do dzisiaj w znakomitych relacjach i wzajemnie się wspieramy i sobie kibicujemy. Ja dodatkowo jestem dumny z jego osiągnięć, bo to faktycznie miłe uczucie, kiedy przychodzisz do pracy, a tam wszyscy z redakcji Polsatu Sport na czele z szefem Marianem Kmitą i jego zastępcami Pawłem Wójcikiem, Piotrem Pykelem i Jakubem Radeckim gratulują ci... remisu z Realem Madryt w Champions League. 

A’propos tego meczu z Realem. Bardzo chciałem na tym meczu być, bo Real to moja ulubiona europejska drużyna i chciałem z bliska zobaczyć Ronaldo, Ramosa, Bael’a i innych, bo nigdy nie miałem takiej okazji, choć Real - razem z Jackiem - na żywo widziałem. Było to w 1988 roku, kiedy to nasz ówczesny trener z Rakowa Jan Swojewicz zorganizował dla naszej grupy trampkarzy wycieczkę na Stadion Śląski na mecz Górnika Zabrze z Realem. Zespół z Madrytu wygrał wtedy 1:0, a gola zdobył niesamowity Hugo Samchez, co uczcił tradycyjnym saltem. Dzisiaj myślę, że ten mecz był jednym z tych, który też wpłynął na determinację Jacka w dążeniu do celu, bo my wtedy na zabój zakochaliśmy się w piłce, no i w tym Realu, który miał tak białe koszulki, które w tej naszej ówczesnej szarej rzeczywistości, aż raziły w oczy.

Wracając jednak do wspomnianego meczu w Warszawie, który jak wiadomo odbył się bez udziału publiczności i zakończył wynikiem 3:3, Jacek zadzwonił do mnie dzień przed i powiedział, że jest szansa, żebym ten mecz jednak obejrzał. Warunek był jeden. Musiałbym się przebrać za maskotkę „Kazka” i spacerować wzdłuż bocznej linii boiska - innej opcji nie było. Taki żartowniś. Przy jakiejś okazji postaram się Jackowi zrewanżować równie wysublimowanym żartem, bo czasami zdarza mu się występować w roli telewizyjnego eksperta, zdarzało mu się także występować w Polsacie Sport, a mnie się czasami zdarza te piłkarskie programy prowadzić. I to nie jest wcale groźba, szanowny bracie, tylko informacja.

Marek Magiera

Comments


Commenting has been turned off.
bottom of page