top of page

kulaga-magiera

k r e u j e m y   s p o r t o w e   e m o c j e

  • Zdjęcie autoraMarek Magiera

Płockie wspomnienie Brazylii

2013-08-12


No to wiemy jedno. Nasze dziewczyny nie pojadą na finał WGP do Sapporo. Dzisiaj wyruszają do Chin na ostatnią eliminację cyklu, którą trener Piotr Makowski będzie mógł potraktować wybitnie szkoleniowo. Mam to szczęście, że będę z naszym zespołem w Wuhan i za tydzień napiszę wam, co też ciekawego działo się podczas turnieju w Kraju Środka. Dzisiaj zgodnie z ubiegłotygodniową zapowiedzią brazylijskie reminiscencje z pobytu w Campinas.

Najpierw była podróż, która planowo trwała trochę ponad 24 godziny. Dla mnie rozpoczęła się w Warszawie, gdzie wspólnie z doktorem Maciejem Jędrasikiem i menedżerem reprezentacji Jackiem Kasprzykiem udaliśmy się do Rzymu. Tam spotkaliśmy się z drużyną i ruszyliśmy dalej do Sao Paulo. Dzięki temu, że lecieliśmy nocą, trudy podróży poprzez drzemkę udało nam się nieco ograniczyć, mimo faktu, iż całe 12 godzin spędziliśmy w klasie ekonomicznej. Ktoś, kto nigdy nie leciał samolotem może nie zrozumieć problemu z jakimi borykają się siatkarki podczas takiej podróży, więc go po krótce przybliżę. Sam nie należę do wielkoludów (mam zaledwie 180 cm wzrostu), ale jeszcze nie zdarzyło mi się, aby po tak długim locie coś mnie tam nie bolało. Wyobraźcie sobie teraz prawie dwumetrową Agnieszkę Kąkolewską, jakie musiała wyprawiać cuda, żeby zmieścić się w fotelu i wytrzymać tak długi czas. Jak ktoś chce przeżyć podobne „męki” i ma ponad 160 cm, to niech przejedzie się samochodem w dziecięcym foteliku na trasie liczącej np. 400 km. Gwarantuję, że odczucia będą podobne.

W Sao Paulo zameldowaliśmy się o 5.00 nad ranem. Stamtąd ruszyliśmy autobusem do oddalonego o 100 km Campinas. Tutaj nie byłoby większego problemu, gdyby nie jeden drobny szczegół. Autobus nie miał… ogrzewania. W Brazylii jest teraz zima i nocą temperatury spadają do kilku stopni Celsjusza. W Sao Paulo było ich raptem pięć. Na szczęście w dzień jest „normalnie” jak na brazylijskie warunki – temperatura waha się między 20, a 30 st. C.

Brak ogrzewania nie był jedyną przykrą niespodzianką. Drugą i… przedostatnią (o ostatniej będzie na koniec) była informacja od sympatycznej pani recepcjonistki, która na „dzień dobry” poinformowała wszystkich członków ekipy, aby raczej nie opuszczali w pojedynkę hotelu, bo w mieście nie jest bezpiecznie, szczególnie po zmroku i przede wszystkim dla obcokrajowców. Trzeba przyznać, że słowa owej pani brzmiały tak przekonująco, że nikt nie odważył się „ruszyć w miasto”. Odważne były za to dwie Rosjanki, które po pięciominutowym spacerze, biegiem wracały do hotelu. Dlaczego, tego nie wiem, ale kiedy pojawiły się w hotelu miny miały niewesołe…

Campinas i okolice Sao Paulo poznaliśmy zatem tylko i wyłącznie z okien busa, który codziennie dowoził nas do hali. Jedna rzecz, która rzuciła mi się w oczy, to niezliczona ilość piłkarskich boisk, co ciekawe – w największej ilości – usytuowanych w okolicach najbiedniejszych dzielnic obu miast. W drodze na lotnisko w Sao Paulo, już w drodze powrotnej – mijaliśmy ośrodek, pewnie jakiegoś dużego klubu – który liczył sobie… 16 boisk. Być może było ich więcej, ja policzyłem tylko te, które znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie autostrady, którą jechaliśmy.

O samym turnieju nie będę nic pisał, bo wyniki każdy zna, pewnie większość oglądała mecze i każdy potrafi sobie ocenić w którym miejscu jest nasza reprezentacja. Od siebie dodam tylko tyle, że bardzo podoba mi się praca jaką wykonuje Piotr Makowski ze swoimi współpracownikami oraz bardzo duże zaangażowanie zawodniczek podczas zajęć. A wiem, co piszę, bo byłem prawie na wszystkich – pochwalę się teraz – w jednych wziąłem nawet czynny udział, przez godzinkę jeżdżąc na rowerku, przyglądając się jak nasze panie podnoszą ciężary podczas treningu w siłowni.

Dzięki pracy, którą wykonuję, mam przyjemność trochę pojeździć po świecie, ale w Brazylii byłem pierwszy raz w życiu i przyznam się, że nie mogłem się tego wyjazdu doczekać. Także dlatego, że całkiem niedawno gościł tam mój przyjaciel Grzegorz Kułaga, który oprawiał finałowe turnieje klubów o Puchar Brazylii. Opowiadał mi o wielkiej miłości Brazylijczyków do siatkówki i sportu w ogóle, o tym, że doskonale czują sport. I to wszystko okazało się prawdą. Od siebie dodam, że czują go jak mało kto, bo go po prostu kochają.

Siatkarskie mecze mają swoją widownie, która reaguje na każde wydarzenie. Oczywiście pomijam tu mecze gospodarzy, bo te mają specjalną oprawę, specjalnego mistrza  ceremonii i wszystko tutaj kręci się wokół brazylijskiej drużyny. Wszystko dookoła jest nieważne. Podczas spotkań neutralnych drużyn Brazylijczycy są niezwykle obiektywni do momentu, aż któraś ze stron nie wyprowadzi ich z równowagi. To zdarzyło się podczas meczu Polek z Rosjankami, kiedy jedna z naszych rywalek zbyt ostentacyjnie wyraziła radość po zdobyciu punktu. Trybuny najpierw zaczęły niemiłosiernie buczeć, a później sprzyjały już tylko i wyłącznie reprezentacji Polski. Proszę mi wierzyć, ale byłem w dużym szoku, kiedy blisko 1,5 tysięczna widownia, tak mniej więcej od połowy trzeciego seta, głośno krzyczała : „Polska! Polska!”. I to w dosłownym brzmieniu!

Niedawno w naszym kraju gościł prezydent FIVB Ary Graca. To znak, że mundial 2014 zbliża się wielkimi krokami. Goszcząc w Telewizji Polsat udzielił reporterom stacji wywiadu, w którym powiedział, że mistrzostwa świata w Polsce, to znakomita okazja do tego, aby z siatkówki uczynić sport numer jeden na świecie. Od razu dodał, że w kategorii sportu nie traktuje piłki nożnej, bo to nie sport, tylko… religia. Ja już wiem, dlaczego tak uważa.

Po jednym z meczów, wspólnie z moim przyjacielem Jakubem Radeckim musieliśmy nieco dłużej zostać w biurze prasowym i wracaliśmy do hotelu wspólnie z ludźmi z obsługi imprezy. Razem z nami podróżowały dwie panie – tak na oko zbliżające się do sześćdziesiątki. Możecie wierzyć, albo nie, ale całą drogę (prawie 20 minut jazdy) dyskutowały o… Neymarze i jego przyszłości w Barcelonie po informacji o tym, że piłkarz ma ostatnio kłopoty ze zdrowiem (niewtajemniczonym nadmieniam, że u tego młodego gracza wykryto podczas badań anemię).

Uff. Rozpisałem się trochę.

Na koniec o ostatniej niespodziance. Kiedy z Campinas przyjechaliśmy na lotnisko w Sao Paulo okazało się, że FIVB zarezerwowało dla nas bilety na… poprzedni dzień. Zdziwienie było duże, bo dzień wcześniej nasze zawodniczki w porze „planowanego” wylotu rozpoczynały… trzeciego seta w meczu z Rosją. Na szczęście później okazało się, że zawinił elektroniczny system obsługi pasażerów i wszyscy szczęśliwie wsiedli do samolotu. Ten jednak niestety był opóźniony o blisko pięć godzin przez co nie zdążyliśmy na samolot linii Rzym – Warszawa. Powrót do Warszawy, a tym samym przyjazd ekipy do Płocka znacznie się opóźnił, a o zaplanowanym na wtorek treningu trzeba było zapomnieć.

To ostatnie wydarzenie raczej nie miało wpływu na występy i wyniki uzyskane przez Polki w Płocku. Osobiście ze wszelkimi ocenami się wstrzymam, o co także zaapelował trener Andrzej Niemczyk. Z trenerem „Złotek” przegadałem w towarzystwie znajomych pół nocy z soboty na niedzielę. Powspominaliśmy trochę stare czasy, ale przede wszystkim pochyliliśmy się nad obecną drużyną. Konkluzja rozmowy z Niemczykiem wygląda następująco:

Po pierwsze, dać Makowskiemu spokój, nie czepiać się, tylko pozwolić pracować, bo to dobry trener.

Po drugie, zwolnić go z obowiązku wygrywania wszystkiego i wszędzie, a zacząć rozliczać dopiero od mistrzostw Europy w… 2015 roku. Zdaniem Niemczyka, dwa i pół roku, to czas w którym można i powinno się coś zbudować. Wcześniej to niemożliwe.


Marek Magiera

Comments


bottom of page