top of page
  • Zdjęcie autoraMarek Magiera

Krajobraz po Londynie

2012-08-13


Finał Igrzysk Olimpijskich w siatkówce po raz kolejny pokazał jak cienka linia dzieli sportowe niebo i piekło. To co zrobił Alekno, to był majstersztyk. Na początku pomyślałem, że zwariował, ale z każdą kolejną akcją przekonywałem się, że i on, i przede wszystkim zespół, był na taką sytuację, i na takie zmiany przygotowany. Tam nie było cienia przypadku. Alekno zagrał va banque i za życia stał się bogiem. Podjął ryzyko, które mógł podjąć tylko ktoś stawiający wszystko na jedną kartę, ktoś kogo nie interesują ochłapy, ktoś, kto chce wygrać wszystko. Gdyby mu się nie udało, idę o zakład, przez różnej maści ekspertów zostałby zrównany z ziemią.

Alekno mi zaimponował. Nie pierwszy raz, bo w pamięci mam też to, co zrobił w Łodzi prowadząc Zenita Kazań do zwycięstwa w Lidze Mistrzów, kiedy poprosił o dwa czasy z rzędu, tuż przed decydującą zagrywką gospodarzy turnieju, siatkarzy Skry Bełchatów. Takie zagranie, jak chodzę na mecze siatkówki ponad 30 lat, zobaczyłem pierwszy raz w życiu.

W środę, po naszej porażce z Rosją napisałem na gorąco będąc jeszcze pod wpływem emocji w „Krótkiej Piłce” tak: „(…) nawet po drugim secie wierzyłem, że przeżyjemy powtórkę z 2006 roku, że wejdzie na boisko Szymański… No, teraz się rozpędziłem niestety… Nie było Szymańskiego, albo kogoś, kto by takiego Szymańskiego na boisko wpuścił”.

Po tym tekście dostałem smsa (pozdrawiam autorkę), że nie tylko Szymański wszedł wtedy na boisko. To prawda, o czym doskonale pamiętam, jestem nawet przekonany, że nie ma osoby w tym kraju, która nie pamiętałaby wejścia Gruszki, czy Żygadły. Od razu zatem wyjaśniam – chodziło mi o to, aby pokazać, że w naszym meczu z Rosją – Anastasi nie zrobił kompletnie nic, aby spróbować cokolwiek zmienić i odwrócić losy meczu.

Przez ostatnie cztery dni miałem czas, aby porozmawiać na spokojnie z kilkoma trenerami, zawodnikami (tymi, którzy grali na Igrzyskach w Londynie też), wysłuchać opinii kilku dziennikarzy i komentatorów. Z uwagą śledziłem też wypowiedzi kibiców na różnych forach. Opinie były różne, niektóre dotyczące jednego tematu bywały spójne, ale zdarzały się też skrajne, czemu w sumie nie ma się co dziwić – każdy ma prawo do swojego zdania. Można się z nim zgadzać, albo nie, to już sprawa indywidualnego podejścia do rzeczy.

Najpierw wnioski po tych wszystkich dyskusjach i komentarzach.

Drużyna.

Nie będę rozbierał na czynniki pierwsze – jak to próbowali niektórzy, bardziej lub mniej udolnie robić – elementów całej tej układanki stanowiącej zespół. Tutaj nie o to chodzi, że ten grał lepiej, ten gorzej, ten nie pociągnął, a tamten zrobił jeszcze co innego. Nasi siatkarze byli na Igrzyskach bez formy na „duże granie”. Niestety symptomy spadku dyspozycji, tutaj mianownikiem jest oczywiście Finał Ligi Światowej, gołym okiem widoczne były już podczas Memoriału Wagnera w Zielonej Górze, co można było wziąć albo na karb przygotowań do Igrzysk, albo potraktować jako pierwszy znak ostrzegawczy. Odnoszę wrażenie, że tak właśnie potraktował to człowiek odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne w sztabie Anastasiego i przy jego aprobacie próbował wszystko na szybko poprawić. Dzisiaj już wiemy, że ta sztuka mu się nie udała. Konsekwencją tego było to wszystko, co wydarzyło się później i to, co wielu z nas nazywa presją, albo jak kto woli odpornością psychiczną. Każdy, kto uprawiał sport, doskonale wie, że głowa jest czysta tylko wtedy, kiedy cały organizm pracuje jak automat. Najlepszym przykładem będzie tu mecz z Australią, który w „normalnej” formie wygralibyśmy 3:0 podchodząc do niego z zapalonym cygarem. Jak się skończyło? Przypominać nie muszę, najgorsze jest to, że ewidentnie przełożyło się na mecz w ćwierćfinale z Rosją. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, w oczach kilku graczy naszej drużyny widać było niepokój, czy wręcz strach, co nie zdarza się żadnemu sportowcowi, pod jednym warunkiem oczywiście, jeśli jest w formie.

Przyszłość.

Za dwa lata w naszym kraju rozegrane zostaną Mistrzostwa Świata. Ta impreza powinna zostać potraktowana jako absolutny priorytet i tej imprezie powinny być podporządkowane wszystkie przygotowania drużyny. A w niej wielu zmian się nie spodziewam. Liczę na to, że najbardziej doświadczeni i ograni w tym towarzystwie, czyli Paweł Zagumny, Krzysztof Ignaczak, Łukasz Żygadło – jeśli oczywiście zdrowie dopisze – będą dalej do dyspozycji trenera. To samo dotyczy następnych roczników, od Michała Winiarskiego zaczynając. Zespół, który był w Londynie, to jest nasz fundament, i to bardzo solidny, pod budowę grupy ludzi, którzy będą reprezentować nasz kraj na polskim mundialu 2014 i Igrzyskach w Rio 2016.

Trener.

Za wszystko, co stało się w Londynie odpowiada Andrea Anastasi. Nikt inny. I on o tym doskonale wie, nie trzeba mu tego mówić, ani wypominać. Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepszym adwokatem trenera jest wynik, a tego wyniku tym razem nie było. Jestem przekonany, że już na miejscu w Londynie – Andrea i jego współpracownicy wiedzieli, albo przynajmniej podejrzewali kiedy i w którym momencie popełnili błąd. I wiem też, że nigdy publicznie tego nie powiedzą.

Przyszłość.

Nie wyobrażam sobie, aby na stanowisku trenera reprezentacji Polski zaszła jakakolwiek zmiana! Andrea Anastasi powinien pozostać na następne lata, kto wie, może faktycznie trzeba nawet szybko przedłużyć z nim kontrakt do Igrzysk w Rio, żeby nam go nikt inny nie podkupił. To mądry człowiek, który nie tylko umiejętnościami, ale sposobem bycia, a także – przepraszam za wyrażenie – „filozofią” życia idealnie pasuje do naszych realiów. Naprawdę głęboko wierzę, że londyńskie doświadczenie, przy Anastasim, może nam wyjść na dobre, najpierw w 2014 roku, a później jeszcze w 2016 w Rio.

Atmosfera.

Wiadomo nie od dzisiaj, że atmosferę budują wyniki, a że te w turniejach przedolimpijskich były znakomite, to i atmosfera była taka sama. Doszło nawet do tego, że niektórzy nasi siatkarze zaczęli robić jakieś osobiste wycieczki w stronę piłkarzy. Hasło „My wygrywamy, oni zarabiają” jest na pewno nośne i dobrze się sprzedaje, szczególnie w kraju, w którym w poważną piłkę, na poważnym poziomie, potrafi grać raptem kilku ludzi. Ja osobiście nie potrafię jednak tego zrozumieć. Ze względu na masowość, z piłką nożną nie wygra nikt. To po pierwsze. Po drugie, czy ktoś komuś zabraniał grać w piłkę?

Tak na marginesie, to samo dotyczy naszych złotych medalistów – Zielińskiego i Majewskiego, którzy też „wystartowali” do piłkarzy, a raczej ich zarobków. Przepraszam panowie, ale jak mam prawie czterdzieści lat, to jeszcze nie widziałem w życiu, aby dzieci dla zabawy rzucali, przepraszam, pchali kulę, albo podnosili ciężary. Z tego co widzę – coraz rzadziej niestety, ale jednak – z reguły albo kopią piłkę, albo zdecydowanie rzadziej odbijają ją przez trzepak.

A na koniec, coś od siebie, od serducha, w ramach ostatecznych poolimpijskich reminiscencji…

Możemy analizować wszystko czego nam w Londynie zabrakło, zastanawiać się nad systemami gry, sposobem prowadzenia drużyny, taktyką i techniką, tego czy powinniśmy wyprowadzać kontratak z „szóstki”, czy „piątki”, czy zaczynać mecze od takiego ustawienia, a może innego, czy grać środkiem, czy skrzydłami, możemy się „wozić” przy tym po zawodnikach, trenerze, po wszystkich. Tyle tylko, że co to wszystko obchodzi przeciętnego kibica? Nie wiem, ale zamiast to wszystko robić, może wystarczy powiedzieć po prostu, że daliśmy dupy na całej linii. I nic więcej.

Marek Magiera

Comentarios


bottom of page