top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Jeszcze o "czelendżu"

2012-02-26


Całkiem niedawno przy okazji finałowego turnieju o Puchar Polski kilka zdań poświęciłem obowiązującemu od tego sezonu w PlusLidze challengeowi. Dziś, praktycznie w przededniu rywalizacji o triumf w siatkarskiej Lidze Mistrzów, warto wrócić do tematu, gdyż challenge ma obowiązywać także podczas tej imprezy.

Wczoraj w Jastrzębiu, okazję do przetestowania systemu mieli znakomici międzynarodowi sędziowie, którzy także przyjadą do Łodzi na Final Four – Dejan Jovanović z Serbii i Milan Labasta z Czech. Całość koordynował jako supervisior lub jak kto woli kwalifikator, rodak drugiego arbitra Jan Rek, czyli człowiek od kilkunastu lat odpowiedzialny w międzynarodowych strukturach siatkarskich za szeroko pojęte sprawy sędziowskie.

Nie jest żadną tajemnicą, że CEV z uwagą przygląda się temu wszystkiemu co dzieje się w Polsce. Podobnie FIVB, tylko na razie… nikt o tym głośno nie mówi. Jovanović z Labastą przyjechali do naszego kraju niby tylko potrenować przed finałową rozgrywką Ligi Mistrzów, ale wydaje mi się, że na całą sprawę trzeba spojrzeć nieco szerzej, przez pryzmat Jana Reka, którego zdanie może być w kwestii wprowadzenia challengeu na najważniejszych międzynarodowych imprezach kluczowe.

Tak naprawdę dziś już wiemy, że w naszym kraju na „czelendżu” korzystają wszyscy – od sędziów, poprzez kibiców, a skończywszy na zawodnikach. Cały system wymaga jednak poprawek i udoskonaleń, co znakomicie w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego ujął trener Farta Kielce Grzegorz Wagner.

- Jeżeli niektórzy jeszcze nie ogarnęli przepisów dotyczących weryfikacji, to powinni nadrobić zaległości – mówi Wagner. – Ten system to pewna nowość i wszyscy musimy nauczyć się z niego korzystać. Na razie jest problem z tym, że sama procedura trwa za długo i źle wpływa na widowisko i formę zawodników. To powinno się z czasem poprawić. Moje wątpliwości budzi jednak fakt, że co sprytniejsze zespoły biorą challenge w sytuacjach oczywistych nie po to, by zweryfikować decyzję arbitra, lecz złapać chwilę oddechu, na przykład w końcówce seta. Trzeba się zastanowić, czy nie należałoby ograniczyć maksymalnej ilości tych weryfikacji – mówi trener Farta Kielce.

To oczywiście jedna z opinii, są też inne wskazujące kolejne problemy, ale jedno nie ulega wątpliwości. Challenge wcześniej czy później (oby jak najszybciej) na stałe zagości na siatkarskich boiskach, a Final Four w Łodzi tylko potwierdzi potrzebę korzystania z wszystkich zasobów i możliwości nowoczesnej techniki.

W tym miejscu ciekaw jestem, czy podobną drogą pójdą inne dyscypliny, w tym piłka nożna. Podobne pytanie rzuciłem znajomym podczas wspólnego oglądania sobotniego hitu włoskiej serie A pomiędzy Milanem i Juventusem. Osobiście było mi wszystko jedno, kto wygra ten mecz, dlatego końcowy remis 1:1, ani mnie ucieszył, ani zmartwił. Jest jednak jedno małe „ale”. Przy prowadzeniu Milanu 1:0 sędziowie w skandaliczny sposób nie uznali drugiego, prawidłowo zdobytego gola przez gospodarzy. Po strzale Mountariego piłka wyraźnie przekroczyła linię bramkową, co jednoznacznie potwierdziły telewizyjne powtórki. I nie chodziło tu wcale o milimetry, tylko dobre… pół metra. Gdyby w piłce obowiązywał challenge, piłkarze Milanu z pewnością by z niego skorzystali, objęliby prowadzenie 2:0 i mecz na pewno nie skończyłby się remisem 1:1.

Po tym meczu ciekaw byłem opinii piłkarzy i trenerów obu drużyn, tym bardziej, że jeszcze tego samego dnia we włoskiej telewizji rozpoczęła się ogólnonarodowa dyskusja na temat… konieczności wprowadzenia analizy wideo problematycznych sytuacji. No i tutaj nic mnie już nie zaskoczyło, może dlatego, że kilku Włochów miałem okazję poznać. Ludzie związani emocjonalnie z Milanem stwierdzili, że natychmiast trzeba ów system wprowadzić, natomiast ludzie związani z „Juve”, że niekoniecznie, bo taki jest urok piłki, a błędy sędziów są jednym z elementów piłkarskiego widowiska.

Marek Magiera

Comments


bottom of page