2011-08-08
Za nami pierwszy turniej WGP w Bydgoszczy. Na koncie mamy zwycięstwo z Argentyną oraz porażki z Dominikaną i Włochami. Mogło, a nawet powinno być lepiej, to fakt bezsporny. Nie wnikając zbytnio w szczegóły, nie ma się jednak co dziwić, że właśnie tak to wszystko wyglądało. Drużyna jest w budowie, jest nowy trener, jest kilka rokujących na przyszłość siatkarek, ale są też i takie, które jedynie zostały przebrane za reprezentantki kraju. Do tego tematu zresztą jeszcze za jakiś czas wrócę.
Sam cykl World Grand Prix jest specyficzny, sposób kwalifikacji do finału też najszczęśliwszy nie jest, ale to temat na zupełnie inną historię. W tej imprezie najważniejsze są bowiem punkty do rankingu FIVB, co jest niezwykle istotne szczególnie w roku przedolimpijskim. Doskonale wiedział o tym Andrzej Niemczyk, który przejmował narodową drużynę po Zbigniewie Krzyżanowskim w 2003 roku i który z obsesją maniaka powtarzał, że dla jego drużyny najważniejsza będzie kwalifikacja do tego cyklu. I Niemczyk tę kwalifikację wywalczył podczas turnieju w Pile ogrywając między innymi Holandię i bardzo silną wówczas Rosję.
I tutaj wypada się na chwilę zatrzymać. Kibice pewnie pamiętają złoto wywalczone podczas ME w Turcji, ale nie wiem, czy wszyscy pamiętają w jakiej sytuacji Niemczyk przejmował zespół. Zachowując odpowiednie proporcje śmiało można zaryzykować tezę, że był w identycznej sytuacji w jakiej obecnie znajduje się Alojzy Świderek, a dwa lata temu był Jerzy Matlak. Gdyby wymienionych trzech trenerów porównać do sadowników, reprezentację do pięknego dużego koszyka, a zawodniczki do jabłek, to jedyna różnica jaka ich dzieli jest taka, że Niemczyk miał możliwość przebierania w dojrzałych, soczystych i dorodnych owocach, Matlak w takich co dopiero pospadały z drzew i nie do końca jeszcze dojrzały, a Świderek teraz – z małymi wyjątkami – do koszyka wkłada zwykłe papierówki.
Niemczyk obejmując kadrę nie wiedział z kogo będzie mógł skorzystać, która z siatkarek przyjmie powołanie do reprezentacji, wreszcie, jak jego zespół będzie się spisywał w pierwszej części sezonu. Po wspomnianym turnieju w Pile i wywalczeniu kwalifikacji do cyklu WGP mógł odetchnąć i spokojnie myśleć o wyjeździe na ME. Wiedział bowiem, że trafił na znakomite dziewczyny, które stworzyły świetny zespół. Wiedział, ale... im nie powiedział, o czym świadczy historia, która zdarzyła się w "Piekiełku" pilskiego hotelu Gromada po wygranym 3:2 meczu z Rosją.
Zaczęło się od pytań dziennikarzy o mistrzostwa, jaki skład wyjdzie na pierwszy mecz, takie tam – jak mawia jeden z moich ulubionych kolegów redaktorów – "pitu, pitu, jadą wozy kolorowe". Andrzej jak to Andrzej cierpliwie odpowiadał na każde pytanie, a że cierpliwość miał wręcz anielską zdarzało się, że odpowiadał też na pytania, które jeszcze nie padły. Ilość udzielanych odpowiedzi była wprost proporcjonalna do wypicia ulubionej whiskey, z tą tylko małą różnicą, że rozmówców, albo raczej pytających, było coraz mniej. Też proporcjonalnie. I tak mniej więcej, kiedy zostało już tylko zaufane grono, a było to wtedy, kiedy pierwsze promyki słońca zaczęły ogrzewać pilskie ulice, Niemczyk wypalił z grubej rury, swoim charakterystycznym tubalnym głosem: "Wam mogę powiedzieć, nie chciałem tego robić przy dziennikarzach, bo zaraz by mi to napisali w gazetach, dziewczyny by to przeczytały i nic by z tego nie wyszło. Zobaczycie, my... wygramy te mistrzostwa!"
Co było później, pamiętamy do dzisiaj. Podobną deklarację usłyszałem z ust Jerzego Matlaka. Podczas przedostatniej eliminacji w Makau urodziny obchodził team menager reprezentacji Jacek Kasprzyk. Matlak składając mu życzenia powiedział, że prezent dostanie od niego 4 października. I Kasprzyk ten prezent dostał, a był nim brązowy medal ME wywalczony w łódzkiej Atlas Arenie.
Alojzy Świderek na razie deklaracji nie składa. Musimy jeszcze trochę poczekać...
Marek Magiera
Comments