top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Hiszpańska radocha

2014-09-08


Wyjeżdżamy z Wrocławia z kompletem punktów w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku. My, czyli siatkarze i kibice. Siła, którą dysponujemy na tych mistrzostwach jest przeogromna. Jeżeli nie zmarnujemy tego potencjału, to finał polskiego mundialu może być dla nas cudowny. Jeszcze raz powtórzę, dla nas, czyli dla siatkarzy i kibiców. Musimy przy tym pamiętać, że zabawa dopiero się zaczyna. Dla nas już w środę w Łodzi.


Cieszę się, że ubiegłotygodniowy wpis wzbudził tak wiele emocji i komentarzy, szkoda tylko, że nie wszyscy zrozumieli to co przeczytali, ale trudno – nie będę przecież tłumaczył każdego słowa, czy zdania. Nie o to chodzi. Od razu uprzedzam, że nie mam zamiaru wchodzić w dalszą polemikę z różnej maści malkontentami i krytykantami, bo to nic nie daje, szczególnie w sytuacji, kiedy ktoś wymyśla jakąś tezę, a później broni jej z uporem maniaka, nawet jeśli rzeczywistość jest zupełnie inna. I nie dotyczy to tylko mistrzostw świata rozgrywanych w Polsce.

W styczniu po ceremonii losowania napisałem, że polskie mistrzostwa świata będą najlepsze w historii. I są. Pod każdym względem. Organizacja, poziom sportowy, emocje, dramaturgia, wypełnione po brzegi hale, siatkarze Kamerunu (ha, ha), masa ludzi w strefie kibica we Wrocławiu, oj… można by tak długo i długo.

Dla mnie najpiękniejsze są jednak takie sytuacje. Po meczu z Argentyną podszedł do mnie człowiek, niestety imienia nie znam, który powiedział, że na początku lat 80-tych wyjechał z rodzicami do Hiszpanii i tam już został. Tam się ożenił i tam założył rodzinę. Ma dwóch synów. Przyznał, że z różnych – osobistych powodów – nie chciał przyjeżdżać do Polski. Rodzina go jednak namówiła, głównie synowie, którzy chcieli zobaczyć miejsce w którym urodził się ich ojciec. A że urodził się we Wrocławiu, to przyjechali do Wrocławia. Na koniec cytat z pamięci. „Zastanawiałem się, co im pokazać, żeby na zawsze zapamiętali, że byli w Polsce. Wziąłem ich na mecz z Argentyną. Są zachwyceni”.


Marek Magiera

Comments


bottom of page