2012-03-26
Co jakiś czas temat popularności siatkówki w skali światowej wraca jak bumerang. Dzieje się tak z reguły po dużych imprezach organizowanych w naszym kraju. Finał Ligi Światowej w Katowicach 2007, Mistrzostwa Europy 2009, Final Eight w Gdańsku, czy ostatnie trzy Finały Ligi Mistrzów organizowane przez Skrę – wszystkie te imprezy zakończyły się ogromnym sukcesem organizacyjnym na co ogromny, a moim skromnym zdaniem, największy wpływ miały wypełnione po brzegi trybuny, także na meczach – tutaj uogólnienie – „niepolskich” drużyn. Nie będę w tym miejscu przynudzał jak jest gdzie indziej, bo wszyscy to wiemy. Szkoda tylko, że nic z tym nie robią ludzie ze światowych władz ze szczególnym uwzględnieniem włodarzy Europejskiej Konfederacji Siatkówki.
W sobotę miałem okazję komentować w Polsacie Sport półfinałowy mecz Ligi Mistrzyń pomiędzy francuskim RC Cannes i włoskim Villa Cortese. Przestronna duża hala o pojemności kilku tysięcy widzów zajęta była może w dziesięciu procentach, po brzegi wypełniony był tylko jeden sektor – VIP. Oprócz śladowych ilości miejscowych notabli niemal wszystkie miejsca zajęła „CEV Family”. Zawodniczki, które grały po lewej stronie boiska narzekały na niezasłonięte okna, a w konsekwencji na to, że słońce razi je w oczy i nie mogą normalnie grać. Supervisiorom z CEV-u to nie przeszkadzało, uśmiech z ich twarzy praktycznie nie znikał. Nie przeszkadzało im też to, że w pewnym momencie zaginęły szczotki do wycierania boiska.
Dlaczego to piszę? Ano dlatego, że w ubiegłym tygodniu zaczęły dochodzić do nas informacje, że działacze CEV-u… zakwestionowali obiekty AZS-u Częstochowa (hala Polonia) i AZS-u Warszawa (hala Arena Ursynów) twierdząc jednoznacznie, że nie nadają się do rozegrania finałowych meczów Challenge Cup. Kiedy od znajomego usłyszałem te słowa, najpierw pomyślałem, że to jakiś ponury żart, a wszystko dlatego, że akurat oglądałem końcowe fragmenty meczu AZS-u Częstochowa w belgijskim Menen. Później zwyczajnie zachciało mi się śmiać, bo wspomniany filmik dotyczył półfinału tych – bez wątpienia – prestiżowych i jak najbardziej dochodowych dla klubów rozgrywek. Przepraszam wszystkich za „szyderę”, ale naprawdę scyzoryk otwiera się w kieszeni, kiedy człowiek o takich historiach słyszy. Po ostatnich doświadczeniach (patrz pierwszy akapit) CEV powinien kłaniać się w pas organizatorom siatkarskich widowisk w Polsce, ale tego nie robi, wręcz przeciwnie, od dłuższego czasu umiejętnie sprzedaje kopniaki i nie za bardzo wiadomo, o co mu w tym wszystkim chodzi. Ja w każdym razie nie potrafię tego zrozumieć.
Mecze w Warszawie i w Częstochowie oczywiście odbędą się zgodnie z planem. Nie zabraknie na nich, a jakże, przedstawicieli Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej, którzy jak zwykle w Polsce, będą mieli całą masę problemów, pytań, sugestii i… pomysłów. Wszystko po to, aby zachować należytą rangę europejskim pucharom, w tym pucharowi Challenge.
Mam nadzieję, że podczas wielkiego finału tych rozgrywek w Częstochowie, znajdzie się ktoś, kto uświadomi działaczom CEV-u, że w skali światowej –biorąc pod uwagę zainteresowanie siatkówką na świecie w porównaniu do innych dyscyplin – ranga Pucharu Challenge jest niemal taka sama, jak w skali polskiej Puchar Komendanta Straży Miejskiej podczas Turnieju Otwarcia Sezonu w Wólce Błędowskiej. W tej kwestii szczególnie liczę na Prezesa AZS-u Częstochowa, mojego przyjaciela Konrada Pakosza, który już kiedyś zaproponował bojkot europejskich rozgrywek.
Marek Magiera
Comments