2014-01-20
Dzisiaj wypadałoby napisać jakiś hymn pochwalny na temat naszych piłkarzy ręcznych. I chętnie bym to zrobił, tyle tylko, że nie jestem jakimś wybitnym specjalistą w tej dziedzinie, dlatego pozwolę sobie skreślić kilka słów z pozycji kibica i to do tego takiego „niedzielnego”, bo za wyjątkiem naszej ligowej świętej wojny Kielce – Płock, piłki ręcznej w zasadzie nie oglądam w ogóle, no chyba, że gra reprezentacja. Tak jak teraz na ME.
Wszyscy bez wyjątku zachwycają się niedzielnym występem z Białorusią, kolejną niewiarygodną końcówką i kolejnym niesamowitym zwycięstwem. Rzeczywiście to sztuka przegrywać na dwie minuty przed końcem trzema golami i ostatecznie wygrać jedną bramką, ale tej końcówki i tego szaleństwa w ogóle być nie powinno. Gdyby nasi piłkarze wykorzystali chociaż połowę sytuacji, które sobie stworzyli, to wygraliby ten mecz różnicą dajmy na to pięciu, czy sześciu bramek i tego całego „halo” o bohaterstwie, heroizmie, i nie wiadomo jeszcze o czym w ogóle by nie było.
Nie wiem jak to jest, ale zapytam Wojtka Nowińskiego przy pierwszej nadarzającej się okazji, dlaczego nasi rywale niemal każdą akcję kończą rzutem na bramkę, a my – atakując bramkę przeciwnika – mamy ogromny problem z dojściem do sytuacji rzutowej? To takie moje spostrzeżenie po obejrzeniu meczów z Francją, Serbią i w niedzielę z Białorusią. No i jeszcze jedno pytanie – dlaczego częściej trafiamy w sytuacjach, w których teoretycznie trafić nie powinniśmy, a w tak zwanych „setkach” – przepraszam za wyrażenie – walimy w słupki, albo prosto w bramkarza przeciwników?
Odpowiedzi na ostatnie pytanie pewnie się nie doczekam, dlatego z całą odpowiedzialnością chciałem napisać, że uwielbiam tych chłopaków za to, że czasami… nie trafiają. Kocham te końcówki, te emocje, to wszystko co dzieje się wokół meczu. Gestykulacje, spojrzenia, nerwowe ruchy w okolicach ławek trenerskich, krzyk i niewiarygodną wręcz determinację w dążeniu do zwycięstwa. Nie wiem dlaczego tak jest, ale wcale się wtedy nie denerwuję, po prostu oglądam i czekam na koniec. I doczekać się nie mogę środowego meczu z Chorwacją, nawet nie całego, ale samej końcówki.
Marek Magiera
Comments